Beata Pawlikowska podróżuje, uczy języków i poleca przepisy z kaszy jaglanej. Ostatnio publikuje też książki o zdrowym i szczęśliwym życiu, udzielając m.in. porad na temat leczenia depresji.
Wczoraj ukazał się ważny i ciekawy tekst Huberta Talera o Beacie Pawlikowskiej i jej wizji świata. Tekst serdecznie polecam! Chciałbym tylko dorzucić swoje trzy grosze w sprawie kluczowego w nim wątku antynaukowości Pawlikowskiej.
Naukowiec dla niej to ktoś, kto stoi po stronie zła, a wiedzę czerpie z nieprawidłowych źródeł – z doświadczeń i obliczeń, a nie z medytacji nad ziarnami fasoli.
pisze Taler i przytacza fragmenty wypowiedzi Pawlikowskiej, które świadczą o odrzuceniu przez nią autorytetu naukowców. Najważniejszy z nich brzmi:
Kiedyś wierzyłam naukowcom, teraz sama sprawdzam fakty.
Czy Pawlikowska faktycznie jest antynaukowa? Otóż sprawa nie jest tak prosta, jak by się mogło wydawać. Z pewnego punktu widzenia autorka okazuje się bowiem bardziej naukowa niż sama nauka.
Czy Beata Pawlikowska jest naukowcem?
Pawlikowska jest majsterkowiczką, która swoje recepty na szczęśliwe życie buduje z tego, co znajdzie wokół. Ważnymi ich składnikami są egzotyczne potrawy i osobiste przeżycia. Równie istotny jest jednak dyskurs naukowy. W jej wypowiedziach wprost roi się od konstrukcji, zwrotów i obrazów zaczerpniętych z dyskursu „prawdziwej” nauki. Na kartach jej książek i w facebookowych poradach co chwila powracają toksyny, DNA, organizm, podświadomość…
Niczym najprawdziwszy majsterkowicz, Beata Pawlikowska wymontowuje je jednak z oryginalnych konstrukcji, wplatając w całkiem nowe układy.
W przeciwieństwie do Talera sądzę, że jej podejście jest tak niebezpieczne nie dlatego, że jest antynaukowe, tylko dlatego, że stanowi opartą na „zdrowym rozsądku” fantazję na temat nauki. I dlatego właśnie może tak łatwo zwieść publiczność wychowaną w piętnowanym przez Pawlikowską „kulcie nauki”.
Miłośnicy płaskiej ziemi
Zamiast wiary (w autorytet, uniwersytety, państwo…) rewolucja pseudonaukowa proponuje coś, co można by nazwać właśnie radykalizacją podejścia naukowego.
Na tej samej zasadzie zbudowane są (coraz liczniejsze) zjawiska społeczne, które badam od lat: teorie spiskowe, ruchy antyszczepionkowe, prace przeciwników ewolucji. Od jakiegoś czasu moim ulubionym źródłem przykładów jest Flat Earth Society1 – organizacja głosząca, że Ziemia jest płaska. Dziś. W XXI w. To nie żart!
Szczególnie ważne wydaje mi się to, w jaki sposób miłośnicy Płaskiej Ziemi starają się przekonać czytelników do swych racji. Nie odwołują się (zwykle) do Biblii ani innych form wiedzy objawionej. Wręcz przeciwnie – proponują szereg pytań podważających oczywistości i eksperymentów, które każdemu pozwalają naocznie sprawdzić, że Ziemia wcale nie jest wirującą kulą (geoidą).
„Wzleć balonem do stratosfery i zobacz, że horyzont pozostanie prosty.” „Dlaczego powierzchnia morza jest płaska, a nie opadająca?” „Dlaczego, skoro Ziemia obraca się wokół własnej osi, siła odśrodkowa nie sprawia, że na równiku jesteśmy lżejsi niż na biegunach?” itp.
Jedne ich argumenty są bardziej przekonujące, inne mniej, najważniejsze jest jednak to, że Flat Earth Society nie rzuca wyzwania nauce jako takiej, lecz jedynie ślepej wierze w dogmaty. Jego zwolennicy pytają: skąd wiesz, że Ziemia jest okrągła? Nie sprawdziłeś tego – powiedzieli ci kiedyś w podstawówce i od tego czasu WIERZYSZ.
Tak samo postępuje Pawlikowska, pisząc o pozbawionych wyobraźni „naukowcach-dogmatykach”. Zamiast wiary (w autorytet, uniwersytety, państwo…) rewolucja pseudonaukowa proponuje coś, co można by nazwać właśnie radykalizacją podejścia naukowego.
Pseudonauka nie odrzuca więc nauki, lecz – przeciwnie – posuwa jej podstawowe założenie do ostateczności, podważając systemy zaufania, na których opiera się współczesny świat.
Tropiciele spisków, miłośnicy płaskiej ziemi i Beata Pawlikowska fantazjują więc o „radykalnej reprywatyzacji” nauki, w której znów stanie się ona własnością poszczególnych jednostek, a nie „naukowców” jako grupy społecznej.
Dzieje się tak nie bez przyczyny.
Pseudonauka jest dla każdego!
Współczesne teorie naukowe są z konieczności ekskluzywne. Zrozumienie tego, co dzieje się dziś „na froncie” fizyki, chemii czy astronomii wymaga wielu lat studiów i bardzo wąskiej specjalizacji. Z punktu widzenia zwykłego człowieka wygląda to jednak słabo. Najpierw od dziecka powtarzają nam: pytaj, próbuj, eksperymentuj – nauka jest dla wszystkich. Ale gdy tylko przekroczymy pewien próg szczegółowości, słyszymy: jesteś za głupi, żeby to zrozumieć, po prostu nam zaufaj! („Trust me, I’m a scientist!”)
Pseudonaukowcy postępują zupełnie inaczej. Ich teorie są zawsze proste, zgodne ze zdrowym rozsądkiem, oparte na tym, co widać, słychać i czuć z pozycji zwykłego obserwatora. Jeżeli dodać do tego smakowity sos „wiedzy wyklętej” (opowieści o „spiskach uczonych”, „lobby korporacji” itp.) otrzymujemy mieszankę trudną do przebicia.
Pseudonauka pokonuje naukę w walce o masową publiczność, bo programowo ignoruje wszelką elitarność – specjalizację, próg kompetencji itp. Teorie pseudonaukowe (wernakularne), zamiast obudowywać się nieprzejrzystym żargonem i naukowymi tytułami odwołują się do faktów zrozumiałych dla wszystkich, każdemu proponując współuczestnictwo. Zarazem pseudonauka ochoczo korzysta z nauki podkradając jej język, pasujące do teorii wyniki badań, a przede wszystkim fundamentalną ideę nieustępliwej dociekliwości.
Pseudonauka jest prawdziwie demokratyczna. Z równym powodzeniem w wolnej chwili może ją uprawiać chłop, robotnik, ksiądz i polityk. Dlaczego więc nie celebrytka?
Więcej na temat rewolucji antynaukowych piszę na łamach „Kultury Współczesnej” http://www.kulturawspolczesna.pl/archiwum/32015/zrozumiec-tych-ktorzy-nie-rozumieja-struktura-rewolucji-antynaukowych
1http://www.theflatearthsociety.org/home/index.php