Menu Zamknij

Daj w ryj sąsiadowi! To równie oczywiste, jak bicie dzieci

box-loveProfesor Zbigniew Stawrowski opublikował właśnie na łamach „Plus Minus” gorszącą pochwałę przemocy jako narzędzia budowania relacji międzyludzkich. Artykuł jest tak straszliwy, że najlepiej byłoby go po prostu solidarnie zamilczeć, ale całą rodziną tak się zagotowaliśmy, że po prostu muszę coś napisać. (Z góry przepraszam za wszystkie literówki i niezręczności stylistyczne… I obrazek brzydki jest – ale zły jestem i się spieszyłem.)

Czy Kant bił dzieci?

Profesor Stawrowski1, podpierając się Kantem i – jeśli dobrze zrozumiałem – Weberem, wpisuje się w modny ostatnio nurt ubolewania na mieszanie się państwa w nieswoje sprawy. „Ingerencja państwa w wewnętrzne życie rodziny” – pisze – „oznacza bowiem zawsze próbę leczenia jej choroby cholerą.” W tym duchu krytykuje ustawę wprowadzającą poprawkę do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, w ramach której „Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę zakazuje się stosowania kar cielesnych”.

Niestety – ubolewa Stawrowski – taka furtka doprowadzi do kryzysu rodziny, bo sądy zaczną karać za klapsy. A tymczasem klaps jest w argumentacji profesora czymś w rodzaju Świętego Graala rodzicielstwa. Wyraża się w nim miłość, jest narzędziem socjalizacji, nie tylko prawem, a wręcz obowiązkiem rodziców.

Dlaczego właśnie dzieci?

Nie wolno uderzyć dziecka, tak samo, jak nie wolno uderzyć żony, męża, sąsiada, profesora UKSW.

Spróbujmy przedłużyć tę logikę. Dlaczego właściwie tylko dzieci? Dlaczego w imię małżeńskiej miłości nie dać klapsa żonie, która z niedostatecznym entuzjazmem zrobiła pranie? Albo dlaczego – dla odmiany – żona nie miałaby mi dać prztyczka w ucho za to, że znów przypaliłem kluski. Dlaczego, w imię braterstwa i życzliwości, nie dać czasem w ryj sąsiadowi?

Powiedzmy sobie wyraźnie jedną rzecz, kluczową właśnie z punktu widzenia filozofii politycznej, którą autor artykułu się zawodowo zajmuje: wspomniana zmiana prawna nie wprowadza dla dzieci żadnej specjalnej ochrony, a zaledwie jednoznacznie potwierdza, że przysługuje im dokładnie takie same prawo (nietykalność cielesna), jak wszystkim obywatelom. Nie wolno uderzyć dziecka, tak samo, jak nie wolno uderzyć żony, męża, sąsiada, profesora UKSW.

Ktoś powie może: dziecku trzeba dać klapsa, bo nie rozumie inaczej. Moment, chwila, czy nie mówimy tu właśnie o wychowaniu, czyli uczeniu nowych rzeczy, wprowadzaniu w konwencje społeczne… Jak dziecko ma zacząć cokolwiek rozumieć, jeżeli zamiast argumentów częstujemy je „klapsami”?

Wychowywanie przez klepanie

Posłuchajmy argumentacji profesora Stawrowskiego:

Kiedy trzyletnie dziecko, bawiące się w piaskownicy, zaczyna bić łopatką po głowie swojego rówieśnika, powinnością rodzica jest nie tylko odciągnięcie małego agresora, by nie ranił drugiego, ale również przekazanie mu, że robienie takich rzeczy jest bezwzględnie zakazane. Klaps – podkreślmy: jako środek wyjątkowy – używany w takich właśnie szczególnie drastycznych momentach, jawi się jako najlepsza forma reakcji rodzica na niedopuszczalny eksces swojego dziecka. Jest on dla dziecka prostym, jednoznacznym i następującym bezpośrednio po wykroczeniu sygnałem, że pewnych rzeczy w żadnym wypadku robić nie wolno.

Co więcej, użycie przemocy w formie klapsa stanowi równocześnie formę socjalizacji dziecka – uświadamia mu, w zrozumiałej dla niego formie, elementarną zasadę, która rządzi życiem dorosłych członków wspólnoty. Owa zasada brzmi: normalną i właściwą reakcją na zachowanie kogoś, kto narusza pewne nieprzekraczalne w społeczeństwie granice, jest przemoc władzy państwowej, która powstrzymuje sprawcę przed kontynuacją zakazanego działania oraz zmusza go, by w formie sprawiedliwej kary poniósł konsekwencje swojego czynu. Kto w ekstremalnych sytuacjach nie daje owego wyraźnego sygnału i nie uczy swych dzieci tej właśnie zasady, prawdopodobnie, chcąc nie chcąc, wychowuje przyszłych przestępców.

Czy autor tekstu nie dostrzega tu sprzeczności? Czego tak naprawdę „nauczyło się” „klepnięte” dziecko w tym przykładzie? Przecież tylko tego, że ostatecznie w życiu chodzi właśnie o bicie. Jak nie łopatką po głowie, to ręką po tyłku. Kto ma do tego prawo, jakie są za tym intencje itp. to już czcza kazuistyka. Zwłaszcza z perspektywy trzylatka.

A gdyby tak zamiast „klapsa” rodzic spróbował wytłumaczyć dziecku, na czym polega jego przewina, poprosić młodego agresora o opisanie swoich uczuć, pomóc maluchowi uświadomić sobie i wyrazić kierujące nim emocje? Może warto pomóc mu nawiązać ponownie łączność z zaatakowanym wcześniej rówieśnikiem?

Alternatywą dla braku klapsa nie jest brak wychowania czy nawet„bezstresowe wychowanie” lecz wachlarz znacznie skuteczniejszych (choć bardziej wymagających) środków wychowawczych.

Maluch „klapnięty” w najlepszym wypadku uwarunkuje się jak pies Pawłowa. Maluch, z którym się porozmawiało, ma szansę poznać i zrozumieć wszystkie te zasady współżycia społecznego, o których Stawrowski tak wzniośle pisze.

Zresztą, specjaliści od psychologii na pewno wytłumaczą to autorowi lepiej (nie sądzę, żeby pozostawili ten artykuł bez komentarza). W dalszej części ograniczę się tylko do wątków z zakresu filozofii politycznej i semiotyki.

O semantyczne granice klapsa

W przeciwieństwie do tych, którzy sądzą po pozorach, odpowiedzialni i normalnie myślący rodzice dobrze wiedzą, że klaps nie jest żadnym biciem, nie jest nawet czymś szkodliwym, lecz – przeciwnie – jest czynem o wysokiej wartości wychowawczej i dlatego zasługuje wręcz na pochwałę. Oczywiście, pod jednym koniecznym warunkiem: że jest tym, czym jest, i niczym innym – właśnie klapsem.

Klaps nie jest żadnym znęcaniem się nad dzieckiem – znęcanie jest zupełnie czym innym i nie ma nic wspólnego ani z miłością, ani z wychowaniem.

Z punktu widzenia semiotyki widzę tu jakieś grube nieporozumienie. Obawiam się, że jedyną istotną cechą dystynktywną między „klapsem” a biciem jest w propozycji Stawrowskiego dziwnie rozumiana miłość rodzicielska, która towarzyszy „klapsowi”, lecz już nie znęcaniu. Takie opieranie dystynkcji na trudnych do uchwycenia intencjach jest niebezpieczne i zawsze nieostre.

Ale w tym przypadku także ewidentnie błędne, bo – niestety – literatura, psychologia i psychiatria zna wiele form miłości którym towarzyszy przemoc. Przed taką przemocą państwo także powinno chronić swych obywateli.

Państwo i rodzina

Ale gdzie był Michel Foucault, kiedy pisano ten artykuł?!

„Władzę państwową i władzę rodzicielską łączy monopol na użycie przemocy.” Może to i prawda. Ale gdzie był Michel Foucault, kiedy pisano ten artykuł?! Nowoczesne państwa prawa ukształtowała między innymi rezygnacja z kar opartych na zadawaniu cierpienia.

Państwo nie ucina już rąk złodziejom, nie ma pręgierzy i wymyślnych kaźni. Owszem, korzysta czasem z przemocy. Może kogoś np. pozbawić wolności, czy przemocą zapobiec większej przemocy.

Ale odpowiednikiem tak rozumianej, dozwolonej w stosunkach państwo-obywatel przemocy nie jest „klaps”. Jeżeli mój syn wybiega na ulicę pod jadący samochód, to jest oczywiste, że złapię go za ramię i przemocą osadzę w miejscu. Po czym wytłumaczę mu niebezpieczeństwo, a nie obtłukę rózgą. (Policjant, który przyłapałby mnie na podobnej przewinie, również nie wymierzy mi lania.)

Pojedynki i pręgierze

No i na koniec…

Warto także zauważyć, że pewne rodzaje symbolicznych „klapsów” funkcjonują w relacjach między ludźmi dorosłymi, również poza wymiarem ściśle rodzinnym. Najbardziej stanowczą i drastyczną, ale w naszym kręgu kulturowym jednoznacznie zrozumiałą i w pewnych sytuacjach dopuszczalną formą wyrażenia jawnej i radykalnej dezaprobaty jest „klaps w twarz”, czyli klasyczne uderzenie w policzek. Takie uderzenie nie jest żadnym pobiciem, nie ma bowiem bynajmniej na celu fizycznego zranienia kogoś – nie bez powodu policzkuje się otwartą ręką. Chodzi tu wyłącznie o znak, o jasną informację: „dość, tak dalej być nie może, twoje zachowanie przekroczyło granice wszelkiej przyzwoitości, jest absolutnie niedopuszczalne i nie do zaakceptowania w gronie normalnych ludzi; swoim postępowaniem sam siebie wyłączasz z naszej wspólnoty” (spoliczkowanie jako wyzwanie na pojedynek miało, jak się zdaje, po części również i taki sens).

Ja tam nie wiem, ale ostatni raz, kiedy sprawdzałem, mieliśmy rok 2016. W Polsce spoliczkowanie kogoś jest niedopuszczalne, pojedynki nielegalne. Dzieci też bić nie wolno. Ani dawać im klapsów.

(Swoją drogą, nie wiem, skąd moda ostatnio w różnych środowiskach na te zboczone fantazje o policzkowaniu, pojedynkach i obcinaniu rąk… Jest robota dla jakiegoś dobrego psychologa społecznego…)

Machnijmy na to ręką

Gdybyśmy ten artykuł wzięli na poważnie, zgodnie z powyższą instrukcją powinniśmy całą rodziną wsiąść w metro na Młociny i dać autorowi trzy niewinne „klapsy w twarz” (od każdego po jednym). „Dość, tak dalej być nie może, twoje zachowanie przekroczyło granice wszelkiej przyzwoitości”.

Na szczęście żyjemy w świecie, w którym takie głupoty można zbyć machnięciem ręki (w powietrzu).


 

1http://www.rp.pl/Plus-Minus/309159952-Zbigniew-Stawrowski-Klaps-to-obowiazek-rodzicow.html#ap-1

Czytaj dalej