Miałem kłopot z zatytułowaniem tego quasi-tekstu. Pierwotnie nazywał się
„Szkic do studiów nad recepcją strukturalnej krytyki pseudonaukowej mitologii Imperium Lechitów”
ale wewnętrzny głos podpowiedział mi, że mogę na wieki pozostać jedynym czytelnikiem tak zatytułowanego wpisu.
Więc zmieniłem na:
„To 10 przezabawnych zrzutów z Facebooka i Twittera sprawi, że ze śmiechu wyplujesz sztuczną szczękę (a najleprze rze starzysta ktury to zrobił nie dostał za to ani grosza)”
Niestety, okazało się, że tekst o takim tytule był już na Gazeta.pl (dwa razy).
Więc będzie szybko, szkicowo i na gorąco o kontrataku Imperium Lechitów. Zaczynamy.
Czarne chmury znaków
Popularność ostatniego wpisu o pradawnym Imperium Lechitów przerosła moje najbardziej perwersyjne fantazje. Chyba każdy, kto prowadzi bloga, ma czasem tak, że w nawale innych obowiązków nie zdążył napisać czegokolwiek przez miesiąc i zaczynają odzywać się wyrzuty sumienia. Wtedy w panice wrzuca się z grubsza cokolwiek. W moim przypadku były to przemyślenia i frustracje związane z lekturą książki Janusza Bieszka i próbą uporządkowania tego, co właściwie się na jej kartach odlechica. (Mówiąc po ludzku: musiałem odreagować.) Nie sądziłem, że ktoś to przeczyta.
Tymczasem w ciągu kilku dni tekst zechciały przejrzeć i skomentować tysiące czytelników. Otrzymałem dziesiątki maili z życzeniami wszelkiej pomyślności, kuszące propozycje medialne, zostałem także zdemaskowany jako żyd, Niemiec, lewak i dziennikarz TVN.
Przede wszystkim jednak jako badacz teorii spiskowych otrzymałem unikalny korpus materiału, który z fascynacją gromadzę teraz, przeglądam i kataloguję. Od dawna staram się zrozumieć, w jaki sposób współczesne teorie spiskowe funkcjonują nie jako pojedyncze teksty/wypowiedzi, lecz jako rozproszone chmury znaków odnoszących się wzajem do siebie. Coś takiego właśnie wydarzyło się na moich oczach: z tekstu źródła (książka Bieszka), który był już sam w sobie kompilacją wielu wcześniejszych mitów, wypączkował mój tekst-krytyka, który następnie obrósł chmurą wypowiedzi-komentarzy, które w różny sposób odnosiły się do stawianych przeze mnie zarzutów.
Jacek Gmoch narysowałby to jakoś tak:
Sytuację tę można porównać do organizmu w stanie specyficznej równowagi informacyjnej (system teorii wokół Imperium Lechitów), który został nagle zaatakowany przez ciało obce (moja quasi-recenzja). Ciało to zostaje natychmiast otoczone ochronnym kokonem, które unieszkodliwiają je przez wpisanie w kontekst spiskowych teorii.
W jaki sposób się to dzieje? Zasadniczo: poprzez wpisanie tego, co się wydarzyło (krytyki), w „świat przedstawiony” teorii. A zatem zapytanie: kto za tym stoi i jaki ma interes w tym, żeby prawda o Lechii pozostała ukryta.
1. Żydzi, Niemcy, Ukraińcy i lewacy
W różnych dziwnych miejscach Facebooka i Twittera pod linkiem do mojego tekstu można było znaleźć dziesiątki mniej lub bardziej rozbudowanych demaskacji.
Dla badacza niezwykle interesujący był dobór kategorii, do jakich przypisywano wroga. Pojawiały się (klasyczne) „oskarżenia” o bycie żydem, do tradycyjnego repertuaru wrogów zaliczają się też Niemcy.
Pewnym zaskoczeniem był dla mnie początkowo brak w zbiorze Rosjan. Można to jednak, jak sądzę, łatwo wyjaśnić strukturą samych krytykowanych przeze mnie teorii: opowieści o prasłowiańskich imperiach są zwykle prorosyjskie i radykalnie antyniemieckie. Co ciekawe, wielu stających w mojej obronie twierdziło, że cała Wielka Lechia to spisek rosyjskich trolli. Czyżby klin – klinem a spisek – spiskiem?
Nowością jest coraz częstsze pojawianie się w zbiorze „plemiennych wrogów” Ukraińców. Sugestie, żeby autor lepiej zajął się „bzdurami banderowców” nie należały do rzadkości.
Nie zaskakuje z kolei nieobecność na liście przebojów „Arabów”, „Islamistów” itp., którym zainfekowane rasizmem teorie spiskowe tradycyjnie nie przypisują jakiejkolwiek przebiegłości, lecz jedynie brutalną, bezmyślną przemoc. (Stąd wielu tropicieli odrzuca możliwość „muzułmańskiego ataku na WTC” twierdząc, że terroryści byliby zwyczajnie zbyt głupi na tak przebiegły plan.)
Spójny i rozbudowany korpus tworzyły z kolei „demaskacje”, które cały tekst wyjaśniały rzekomym lewactwem autora:
Szczególnie interesujące były te wpisy, które nie polemizowały z moją krytyką Bieszka, lecz przenosiły winę za tego typu produkcje pseudohistoryczne na dyktaturę lewicowej poprawności politycznej:
Tu trzeba uczciwie przyznać, że podłożyłem się, niepotrzebnie używając modnego słowa „postprawda” tam, gdzie można było zastosować terminy lepsze, bardziej precyzyjne, mniej klikogenne.
2. $$$
Sporo komentarzy rozszerzało logikę demaskacji, przypisując mi wprost motywację finansową.
„Kto za to płaci?” Ten moment, kiedy marzysz, żeby teorie spiskowe stały się prawdą…
3. Ośmieszanie ośmieszaczy
Niezłą strategią obrony teorii spiskowych wydaje się przejaskrawienie krytyki i sprowadzenie jej do absurdu. Paradoksalnie, obrońcy teorii spiskowych przybierają w takich sytuacjach język bardzo podobny do tego stosowanego zazwyczaj przez krytyków:
4. Ignorowanie krytyki
Spora część komentarzy po prostu ignorowała krytykę, powtarzając jeszcze raz podstawowe tezy budujące przedstawiony świat:
Nie wierzę w Wielką Lechię, więc powtarzam dogmaty, a w ogóle to jestem z Uniwersytetu, więc duplikuje nieudowodnione prawdy „akademii”:
Pewnie można się było tego spodziewać, a jednak jestem zaskoczony. Żaden (dosłownie żaden) z krytyków, których wiadomości miałem okazję przeczytać, nie odniósł się wprost do jakiegokolwiek zarzutu formułowanego w moim tekście.
5. Czy to jest na poważnie?
Za największą zdobycz związaną z całym tym zamieszaniem uważam dostrzeżenie całkiem nowego problemu metodologicznego, z którego wagi wcześniej nie zdawałem sobie sprawy… W internecie, który stał się obecnie podstawowym środowiskiem rozwoju teorii spiskowych, niemożliwe staje się odróżnienie absurdalnych teorii głoszonych na poważnie od tych wypowiadanych dla żartów albo dla wyszydzenia czy sprowokowania przeciwnika…
To otwiera pole do całkiem nowych interpretacji. A może to wszystko od początku były żarty? Może cała książka Bieszka jest niezwykle pomysłowym i rozbudowanym dowcipem, a ja wyszedłem na głupka? Są wszak tacy, co twierdzą, że grubym dowcipasem był cały niesławny Wywód jedynowłasnego państwa świata księdza Wojciecha Dębołęckiego…
A co, jeżeli wszyscy spiskowcy to jajcarze, którzy doskonale bawią się, patrząc na nasze święte oburzenie?