Menu Zamknij

Jak jest zrobiona kurtka Hana Solo? Strukturalna analiza Przebudzenia Mocy BEZ SPOILERÓW

HAN SOLO: Zmieniłaś fryzurę.Star Wars 2
LEIA: A ty wciąż masz tę samą starą kurtkę!
HAN SOLO: To nowa kurtka!
W krótkiej wymianie uprzejmości między Carrie Fisher a Harrisonem Fordem mieści się cały sekret Przebudzenia Mocy. A może w ogóle uniwersalny przepis na stworzenie kontynuacji mitu? Kurtka Hana Solo – niczym ów statek Tezeusza, który tak intrygował starożytnych – jest zarazem ta sama i całkiem nowa.

Sztuka fugi

Twórcy VII epizodu odrobili pracę domową i bezbłędnie rozpoznali paradoksalną naturę swojego zadania. Widzowie chcą zobaczyć jeszcze raz ten sam film i całkiem nowe Gwiezdne Wojny.

Wśród niezliczonych powrotów do mitu, jakie zafundowało nam amerykańskie kino ostatnich lat (Batman, Spiderman, Star Trek, seria o Bondzie, którą można już właściwie oglądać jak coś w rodzaju „wiecznego powrotu”), Przebudzenie Mocy wyróżnia się wyjątkową konsekwencją. Z punktu widzenia strukturalisty film J.J. Abramsa to bez wątpienia arcydzieło. Jego budowę (jak kiedyś Claude Levi-Strauss zrobił to z mitami) można porównać do fugi. I to zarówno w warstwie przedstawieniowej (wizualnej, dźwiękowej, gry aktorskiej), jak i pod względem treści.

Fuga rządzi się niezwykle ścisłymi prawami. Stanowi dzięki temu ostateczny sprawdzian warsztatu kompozytorskiego. W pewnym uproszczeniu: bierzemy temat, który następnie przeplata się w kolejnych głosach, poddawany szeregowi z góry zadanych transformacji takich jak zmiana wartości dźwięków, „odwrócenie” interwałów, zagranie melodii „od końca” itp.

Dokładnie w ten sposób powstało Przebudzenie Mocy, z tym, że zamiast jednego tematu, mamy tu do czynienia z zaczerpnięciem szeregu motywów z Starej(!) Trylogii i poddaniu ich – z matematyczną precyzją – przekształceniom niemal analogicznym do tych, jakie znajdujemy w prawdziwych fugach.

Zgodnie z zawartą w tytule obietnicą unikam zdradzania jakichkolwiek szczegółów fabuły. Posługuję się więc tylko przykładami pobocznymi, niezwiązanymi ściśle z akcją. Kto już oglądał – bez trudu uzupełni katalog o kolejne sceny. Kto nie oglądał – w kinie będzie miał dodatkową radość płynącą z wynajdywania w filmie augmentacji, dyminucji czy inwersji.

Powtórzenie

Powtórzenie to powtórzenie. Jeszcze raz to samo. W Przebudzeniu Mocy można je podzielić na powtórzenia „przezroczyste”, czyli te, których sami bohaterowie nie dostrzegają (np. ukrycie czegoś w droidzie czy nowa wersja kantyny Mos Eilsey) oraz „refleksyjne”, czyli te, które dostrzegają i komentują także sami bohaterowie (np. Han Solo stwierdzający, że zawsze jest jakiś sposób na zniszczenie kosmicznej superbroni przeciwnika – zwykle „trzeba gdzieś wlecieć i w coś trafić”).

W Przebudzeniu Mocy – jak w każdym dobrym micie – powtórzenia dokonują się na wielu poziomach. Niczym w mitach tebańskich historia rodzinna powtarza się w kolejnych pokoleniach, nowi bohaterowie stawiają czoła nowym/starym wyzwaniom. Interesujące są również powtórzenia w warstwie formalnej. Bardzo wiele scen stanowi zaskakująco dokładne odtworzenie obrazów, które znamy i kochamy z poprzednich części, jednak w całkiem nowych kontekstach. I tak, na przykład, gdy jeden z bohaterów próbuje wyciągnąć ze śniegu miecz świetlny, widzimy na ekranie dokładne powtórzenie momentu, w którym Luke, uwięziony przez przypominającego Yeti potwora, próbuje wyswobodzić się z lodowej jaskini. Obraz ten sam (tkwiący w śniegu miecz nieznacznie poruszany Mocą), ale kontekst – radykalnie odmienny.

To samo, ale nie to samo

Interesującą wariację na temat powtórzenia stanowi technika, którą można by nazwać „to samo, ale nie to samo”. To wszystkie te momenty, w których dostajemy powtórzenie i spodziewamy się czegoś, ale dostajemy coś (nieco) innego.

I tak, na przykład, Jakku – pustynna planeta, na której rozpoczyna się akcja filmu – to, mimo wszelkich podobieństw, nie Tatooine. Rodzinne spotkania, które wydają się powtórzeniami dobrze znanych scen, nie zawsze muszą mieć ten sam przebieg. I tak dalej.

Augmentacja

Augmentacja, czyli powiększenie, polega na podwojeniu wartości rytmicznej dźwięków tematu, czyli – mówiąc po ludzku – na zagraniu go „dwa razy wolniej”. W Przebudzeniu Mocy mamy do czynienia z całym mnóstwem powiększeń – zarówno przenośnych, jak i dosłownych.

Jeżeli w Nowej Nadziei coś miało rozmiar, powiedzmy, małego księżyca – w Przebudzeniu Mocy będzie wielkości planety. Jeśli coś było drobnym wątkiem pobocznym – może stać się głównym tematem. Krótkie sceny zostają wydłużone, na zasadzie rozwinięcia i uzupełnienia tego, co już znamy. Augmentacja to pewny przepis na sukces. Dostajemy to, co już znamy i lubimy, tylko „jeszcze bardziej”.

Kluczem jest tu jednak umiar. Jeżeli miałbym wskazać tylko jedną przyczynę porażki trylogii prequeli, to byłby nią Jar Jar Binks. Ale już gdybym miał wskazać trzy przyczyny, to wymieniłbym Jar Jara (dwa razy) i właśnie przesadę w augmentacji. Przesada nigdy nie jest wskazana. A przesada w przesadzie to już gruba przesada. Dodawanie za wszelką cenę efektów specjalnych, poprawianie Starej Trylogii, Jar Jar Binks – to grzechy, których fani nie wybaczają. Była to, zresztą, jedna z największych obaw przed premierą pierwszej części nowej trylogii, co potwierdza choćby ta przeróbka zwiastunu:

Jedną z form augmentacji jest w przypadku kinowego odtwarzania mitów ornamentacja czy udziwnienie. Najlepszym przykładem są tu miecze świetlne. O ile podwójny miecz Dartha Maula był jeszcze ciekawym urozmaiceniem, to już zakrzywiona szabla i inne dziwne wynalazki budziły raczej rozbawienie niż podziw. Musze jednak przyznać, że zaopatrzony w jelec miecz Kylo Rena nie tylko dobrze wygląda, ale ma sens. Pamiętam, że jako dziecko brak jelców w mieczach świetlnych zawsze mnie zastanawiał – na zdrowy rozsądek wydaje się, że dość łatwo stracić w pojedynku palce…

Dyminucja

Przeciwieństwem augmentacji jest dyminucja, czyli pomniejszenie. Mamy z nim do czynienia ilekroć jakiś ważny motyw z poprzednich części zostaje przywołany w postaci drobnego nawiązania, często rozpoznawalnego jedynie dla naprawdę wiernych fanów. Dyminucje, przybierające czasem postać ukrytych w filmie „Easter eggów”, nagradzają uważnego widza i stanowią niezłą motywację, żeby wrócić do kina i odkryć wszystkie rozmieszczone na ekranie niespodzianki.

Odwrócenie

Odwrócenie, czyli inwersja, jest ulubioną figurą każdego strukturalisty. Polega ona na zamienieniu miejscami pierwotnych elementów binarnej relacji. Biorąc pierwszy z brzegu przykład: relację ojciec–syn można odwrócić w relację syn-ojciec. Pod wieloma względami Przebudzenie Mocy opiera się przede wszystkim na odwróceniach. Poszukujący stają się poszukiwanymi. Uczący się – nauczającymi.

Interesujące odwrócenia dokonały się także w kwestii dystrybucji ról między płciami – wszak i w Odległej Galaktyce minęło w międzyczasie 30 lat! Nowe wcielenie Luke’a Skywalkera jest kobietą, księżniczki zostały generałami, awanturnicy – rodzinnymi facetami… (Swoją drogą, ciekawe, ile Gwiazd Śmierci musi jeszcze zostać zniszczone, nim wreszcie nadejdzie czas wyzwolenia droidów, które wciąż tytułują swoich ciemiężycieli mianem master?)

Bohaterowie i złomiarze

Podsumowując: J.J. Abrams i spółka rozwiązali odwieczny dylemat ludzkości: zjedli ciasteczko i mają ciasteczko. Nakręcili zarazem nowy i stary film.

Doskonale rozpoznali współczesny przepis na „kultowość”, który można streścić w definicji

kultowy = pełen autotematycznych nawiązań

Czy da się zrobić dobry film wyłącznie z takich nawiązań? Najwyraźniej tak. Ale trzeba też powiedzieć, że twórcy Przebudzenia Mocy zdają sobie sprawę, że nie grają już w tę samą grę, co Lucas i twórcy Starej Trylogii.

Jedno z najważniejszych słów-kluczy w całym filmie to „scavenger”, co można oddać jako polskie „złomiarz” (trochę też może „szabrownik”?). Jedna z postaci wielokrotnie podkreśla, że nie jest żadną bohaterką, lecz tylko złomiarką.

Dobrą wizualną metaforą filmu jest też wymontowywanie i odzysk starych części z cmentarzyska gigantycznych krążowników Imperium strąconych w jakiejś dawnej bitwie, która dla bohaterów filmu stanowi już nieznane pradzieje. Niczym szkielety dinozaurów, potężne konstrukcje piętrzą się, na wpół zasypane w bezkresnej pustyni, tworząc tło dla nowych przygód i przypominając Starą Historię.

Tym właśnie Stara Trylogia jest dla nowej. Nowi bohaterowie wprost mówią o dawnych wydarzeniach jako o mitach („Luke Skywalker? Myślałam, że on jest mitem!”), zapraszając i nas – widzów – byśmy weszli w rzeczywistość, w której losy Skywalkera stały się mitem. Z twórców filmu, w oczywisty sposób, czyni to już nie herosów kinematografii, piszących nowy mit, lecz złomiarzy przerabiających i przepracowujących to, co zastane. Majsterkowiczów i mistrzów twórczego odzysku.

Taką interpretację sugeruje też niezwykle dosłowna (i zatrzymana w kadrze chyba na dobre dziesięć sekund) końcowa scena „przekazania pałeczki”, w której Rey (nowa protagonistka) wyciąga z ekranu (3D raz się na coś przydało!) dłoń z mieczem świetlnym, podając go wprost do wzruszonych widzów.


P.S. Jakby komuś było mało Gwiezdnych Wojen:

Gwiezdne Wojny istnieją naprawdę!

Czytaj dalej