„Są rodzice, którzy mają przeświadczenie, że szczepionka może ich dziecku zaszkodzić, ale są tacy, którzy są przekonani, że szczepienie uchroni przed chorobą. Nie umiem tego ocenić pod względem merytorycznym, bo nie jestem lekarzem. […] Szczepiłam moje dzieci, na szczęście nie mam złych doświadczeń, ale znam też historie, kiedy dziecko po zaszczepieniu się rozchorowało. To jest trudny wybór.”
„Szczepienia są potrzebne, ale nie lekceważymy tych, którzy domagają się prawa do nieszczepienia. Postaramy się pogodzić te stanowiska.” Tak na antenie Radia Maryja premier Beata Szydło rozwiązała problem szczepionek. Jest to rozwiązanie iście salomonowe.
Kiedy do słynącego z mądrości króla zgłosiły się dwie kobiety, sprzeczające się o to, która jest matką niemowlęcia, Salomon nakazał przeciąć dziecko na pół. Z tym, że w wykonaniu biblijnego monarchy był to podstęp. Prawdziwą matkę można było poznać po tym, że wolała stracić dziecko niż narazić je na krzywdę. A premier Szydło naprawdę zaproponowała przekrojenie dziecka i myśli, że to świetny pomysł.
Nie zawsze spotykanie się w pół drogi ma sens. Choć brzmi pięknie, jak gotowość do ustępstw i postawa oparta na dialogu, czasem jest po prostu szkodliwe dla wszystkich. Między nauką i pseudonauką zieje przepaść. Dwie strony sporu stoją po dwóch jej stronach. Premier Beata Szydło namawia każdą z nich, żeby wyciągnęła rękę w przyjaznym geście i zrobiła wielki krok naprzód.
Prawdopośrodkizm to pokusa, której nie powinniśmy ulegać. Szczególnie piastując wysokie stanowiska polityczne.
Prawda leży pośrodku!
Są rodzice, którzy przewożą swoje dzieci w fotelikach i tacy, którzy nie zapinają im nawet pasów bezpieczeństwa. Wprawdzie badania pokazują, że foteliki znacznie zmniejszają ryzyko poważnych obrażeń w przypadku większości typów kolizji, ale jedna znajoma opowiadała, że jej znajomej dziecku pas strasznie obciera szyję. Albo jak by na przykład samochód spadł z mostu do wody! Aż strach pomyśleć!
Są rodzice, którzy wierzą, że dziecko powinno mieć zbilansowaną dietę bogatą w różnorodne składniki odżywcze. Są też tacy, którzy zwracają uwagę, że w gazetach kiedyś mówili, że margaryna jest dobra, a teraz, że masło. Czyli ogólnie nauka nie ma pojęcia, co właściwie powinny jeść dzieci. Więc w zasadzie karmmy je drożdżówkami i coca-colą.
Są rodzice, którzy pozwalają swoim dzieciom normalnie żyć. Ale przecież szatan i wielkie korporacje mogą czaić się wszędzie. Dlatego właśnie swoje dziecko trzymam w piwnicy. I nikomu nic do tego.
Sądzę, że powinniśmy spotkać się pośrodku. Jeżeli dostatecznie dużo osób pisze o czymś w internecie, to na pewno jest w tym choć trochę racji.
Dialog
dialogu jako próby zrozumienia, nie należy mylić z przyznawaniem obydwu stronom równych racji i twierdzeniem, że „prawda leży gdzieś pośrodku”
Uważam się za człowieka dialogu. Nie tylko w jakimś abstrakcyjnym sensie wyznawanych wartości, ale też w bardzo praktycznym aspekcie. Dialog czy dialogiczność (tak jak rozumie ją np. Michaił Bachtin, badacz literatury zajmujący się m.in. narodzinami nowoczesnej powieści), stanowi podstawę rozumienia. Każda nasza wypowiedź uwzględnia „mowę cudzą”. W przypadku szczepionek mogą to być np. opinie ekspertów, wypowiedzi polityków, opinie rodziny. Jeżeli chcemy, żeby nasze zdanie było mądre i skuteczne, musimy być otwarci na dialog.
Dlatego zawsze zachęcam do tego, by uważnie wysłuchiwać tego, co mówią przeciwnicy szczepień (a także zwolennicy Wielkiej Lechii, tropiciele spisków i miłośnicy Płaskiej Ziemi). Dlatego sam od lat przekopuję się przez tysiące stron, broszur i filmów poświęconych wszelkiego rodzaju pseudonauce. Badam i kataloguję jej argumenty, staram się poznać sposoby myślenia, odnaleźć powtarzające się błędy poznawcze, ale też zrozumieć autentyczne ludzkie obawy, poczucie wykluczenia i grube błędy nauki, którymi pseudonauka się karmi. Bo pseudonauka jest jak cień nauki, który często obnaża jej słabości i najgorsze wady.
Ale tak rozumianego dialogu, dialogu jako próby zrozumienia, nie należy mylić z przyznawaniem obydwu stronom równych racji i twierdzeniem, że „prawda leży gdzieś pośrodku”. Choćby przyszło tysiąc amatorów, a każdy ekspert popełnił tysiąc błędów (bo eksperci także popełniają błędy!), to wciąż inżynier górnictwa, który poczytał w internecie o szczepionkach, nie ma pojęcia, o czym mówi. Nie jest partnerem do merytorycznego sporu dla profesora z uniwersytetu medycznego, który skończył trzy poziomy studiów, obronił doktorat i od lat prowadzi badania.
Pokora
Kiedy zepsuje wam się samochód, niewielki będzie pożytek z pseudomechanika, który obsłuży was niezwykle uprzejmie, sprawdzi pole energetyczne wozu i oczyści mu czakry.
Coraz częściej kluczowym źródłem współczesnej pseudonauki wydaje mi się brak pokory. Nowe technologie dały nam tak niesamowite możliwości dostępu do informacji z każdej dziedziny (nie mylić z wiedzą albo mądrością!), że straciliśmy zdolność doceniania ludzi, którzy na gromadzenie wiedzy poświęcili lata ciężkiej pracy. (Nie mówiąc już o instytucjach, które umożliwiają sprawne działanie współczesnej nauki i współczesnego społeczeństwa.) Jeden spektakularny błąd wystarczy, byśmy z widłami i kosami ruszali na uniwersytety albo szpitale.
I nie twierdzę, że na uniwersytetach nie ma obszarów zacofania, kumoterstwa i feudalizmu; że biznes nie infiltruje nauki; że polscy pacjenci mają godziwą opiekę medyczną, na jaką zasługują, a skromne środki, którymi dysponujemy, są wykorzystywane z pełną dbałością o pacjenta jako osobę.
Tyle, że to wciąż nie oznacza, że prawda leży gdzieś pośrodku. Uzdrowiciel może być znacznie milszym człowiekiem niż lekarz. Możliwe, że w gabinetach szamanów pacjentów traktuje się znacznie lepiej. To nie zmienia jednak kluczowej dysproporcji. Lekarze, wspierani autorytetem nauki, leczą ludzi. Szamani – nie.
Kiedy zepsuje wam się samochód, niewielki będzie pożytek z pseudomechanika, który obsłuży was niezwykle uprzejmie, sprawdzi pole energetyczne wozu i oczyści mu czakry. Szybko zdemaskujecie oszusta, bo auto po prostu nie pojedzie dalej. Problem nauki w wielu obszarach polega na tym, że na efekty trzeba czekać latami albo widoczne są one tylko w skali populacji.
Niemniej jednak nie ma sensu sugerować, żeby mechanik i pseudomechanik spotkali się gdzieś pośrodku. Jeden z nich naprawia samochody, drugi jest po prostu miłym facetem. (O.K. Jak teraz o tym myślę, to może mechanik mógłby się uczyć od pseudomechanika, jak być miłym facetem. Trochę już o tym pisałem.)
Negocjacje pozycyjne i problemowe
A problem nie polega wcale na szczepieniach i ich rzekomych negatywnych skutkach. Problem dotyczy tego, jak zwykli ludzie postrzegają naukę i medycynę.
Studia z negocjacji, mediacji i rozwiązywania konfliktów w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW były jedną z najfajniejszych rzeczy, jakie mi się przydarzyły w burzliwym życiu studenta. Nauczyłem się na nich mnóstwa fascynujących rzeczy, a w dodatku były to jedyne studia, na których ciągle graliśmy w gry (negocjacyjne).
Podstawowym rozpoznaniem, na którym opierał się cały program, było rozróżnienie między negocjacjami pozycyjnymi i problemowymi. Negocjacje pozycyjne dobrze ilustruje sytuacja targowania się. Ja chcę sprzedać samochód, ty chcesz kupić. Ja ciągnę w jedną stronę (więcej kasy na stole), ty – w przeciwną. Spotkamy się gdzieś pośrodku między moją wymarzoną ceną a twoją. Miara sukcesu jednej ze stron jest miarą porażki drugiej.
Rozważmy jednak taką sytuację, często przywoływaną w podręcznikach negocjacji. Dwie siostry dostały na spółkę pomarańczę. Muszą się nią podzielić. Z punktu widzenia negocjacji pozycyjnych zapewne wezmą po pół owocu, ewentualnie silniejsza zabierze cały. Kiedy jednak jedna siostra spyta drugą „po co ci ten owoc?”, okazuje się, że jedna potrzebuje skórki do ciasta, druga ma ochotę na świeżo wyciskany sok. Rozbiór sytuacji na czynniki pierwsze pokazał, że czasem lepszą strategią nie jest ciągnięcie w swoją stronę, lecz zrozumienie struktury problemu i interesów obydwu stron. To właśnie negocjacje problemowe.
Kiedy myślę o sytuacjach „prawdy, która leży pośrodku”, przypomina mi się właśnie ta lekcja negocjacji. Zamiast asekuracyjnie przyznawać połowę racji każdej ze stron, zastanówmy się lepiej, na czym polega problem.
A problem nie polega wcale na szczepieniach i ich rzekomych negatywnych skutkach. Problem dotyczy tego, jak zwykli ludzie postrzegają naukę i medycynę. Jaki obraz nauki prezentują lekarze w gabinetach po sufit zawalonych gadżetami reklamowymi firm farmaceutycznych? Jaki jej obraz wyłania się z edukacji szkolnej, coraz bardziej niepasującej do realiów młodych ludzi? Jaki obraz nauki prezentują media, relacjonujące każde małe badania na grupie pięciu szczurów jako „naukowcy odkryli lek na raka i eliksir wiecznej młodości”?
Słusznie więc powiada premier Beata Szydło. „Są rodzice, którzy mają przeświadczenie, że szczepionka może ich dziecku zaszkodzić, ale są tacy, którzy są przekonani, że szczepienie uchroni przed chorobą.” I powinniśmy zrobić wszystko, żeby zrozumieć, czemu niektórzy tak bardzo nie ufają lekarzom, że wolą ignorować zdobycze nauki i we własnym garażu wymyślać koło i proch strzelniczy. Nie ma co się targować, przepychać, wyrywać sobie owoców. Prawda jest jedna. Trzeba zadbać, żeby wszyscy mieli szansę do niej dotrzeć.