Menu Zamknij

Przepis na pseudohistoryczny bestseller. Cała postprawda o Imperium Lechitów

SarmataRosnąca popularność książek o „starożytnej Polsce” to dowód, że niesławna postprawda rozplenia się niczym kąkol nie tylko w polityce, ale też na poletku historii uprawianym dawniej przez spokojne, nieszkodliwe plemiona naukowców i pasjonatów.
Oczywiście bajania o pradawnym Imperium Lechitów można po prostu wyśmiać. Lepiej jednak potraktować je jako ważny sygnał alarmowy. Każdy sukces pseudonauki na jednym polu otwiera jej kolejne przyczółki, infekując publiczność spiskowym sposobem myślenia naznaczonym nieufnością wobec autorytetów i wypaczoną wiarą w „demokratyczność poznania”. Każdy czytelnik uwiedziony opowieścią o „Polsce starożytnej” to potencjalny członek ruchu antyszczepionkowego, tropiciel spisków i wyborca najbardziej zwariowanych ugrupowań.

Dlatego, choć podany poniżej przepis na pseudohistoryczny bestseller może z powodzeniem posłużyć każdemu, kto chciałby zarobić trochę grosza na ludzkiej naiwności, można go także potraktować jako próbę zrozumienia szkodliwego zjawiska w celu ograniczenia liczby ofiar i skali zniszczeń. Do wyboru według uznania państwa czytelników.

P.S. To nie marudzenie sfrustrowanego badacza – po skończonej lekturze tego artykułu zapraszam na: https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/2016/04/22/poczet-krolow-lechii-kosciol-w-polsce-od-1050-lat-ukrywa-przed-polakami-ze-jestesmy-starozytnym-antycznym-wielkim-imperium/. Teorie pseudonaukowe okazują się doskonale kompatybilne…)

Przepis na pseudohistoryczny bestseller

  • Fakt lub dwa
  • 2 szczypty teorii spiskowej
  • 3 łyżki (+/- 8) swobody w doborze i interpretacji źródeł
  • 4 odcinki „Gry o Tron”
  • Pięć uncji megalomanii narodowej
  • Z pół tuzina kosmitów

Mieszać aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Doprawić do smaku. Podawać w miękkiej okładce na półce „Historia”, pod patronatem nobliwego czasopisma „Mówią Wieki”.

Bellono, dlaczego?!

Pamiętacie te nieszkodliwe książki typu „Bitwa pod Żółtymi Pludrami 31 lutego 1691”? Na ich kartach prawdziwi miłośnicy historii militarnej mogli z wypiekami śledzić spory o to, ile rzemyków miał u sandałów Juliusz Cezar albo o której godzinie zarżał koń Napoleona… W dawnych, dobrych czasach właśnie w produkcji takich niegroźnych (i bardzo rzetelnych) pozycji specjalizowało się wydawnictwo Bellona. Już w okresie moich studiów zaczął się niepokojący proces związany zapewne z przemianami rynku. Zacne przedsiębiorstwo skręcało powolutku w kierunku historycznego soft-porno, słusznie wietrząc w nowym pokoleniu adoratorów Klio większą dawkę żądzy krwi i inwestując w tytuły w rodzaju „Machina do zabijana: Krwawy legion Nerona” i w ogóle wszelkie pozycje z przymiotnikiem „krwawy” stopniowanym i odmienianym przez przypadki, rodzaje i liczby.

Niedawno Bellona otworzyła trzecie oko i przeszła na wyższy poziom świadomości (historycznej). Jestem właśnie po lekturze jej ubiegłorocznego bestsellera – książki Janusza Bieszka pt. „Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna”.

Moje trzecie oko niestety się nie otworzyło. Za to chyba nieodwołalnie zepsułem sobie dwoje pozostałych. Niby nie takie rzeczy już w życiu widziałem (por. Jak Sarmaci przypłynęli z Wyspy Wielkanocnej i nauczyli cały świat polskiego), a jednak boli. No ale, co się przeczytało, tego się już nie odprzeczyta. Można najwyżej spróbować zrozumieć, co się wydarzyło, i skontekstualizować traumę.

Poniższy tekst nie jest recenzją ani nawet próbą ostrzeżenia zawczasu potencjalnych czytelników (takie ostrzeżenia nie działają – kto się nie przewróci, ten się nie nauczy). Jest natomiast pierwszym zapisem próby zrozumienia, w jaki sposób pseudonauka funkcjonuje dziś na obszarze dziejopisarstwa. Czy rozwój nowych mediów, który tak bardzo przyczynił się do pseudonaukowych rewolucji w innych dziedzinach życia, także i tu odegrał kluczową rolę? Czy „historyczne” teorie turbosłowian są w jakiś sposób podobne do „odkryć” antyszczepionkowców, tropicieli spisków i miłośników płaskiej ziemi? Jaki jest dziś przepis na pseudohistoryczny bestseller?

O czym to jest

W wielkim skrócie – Janusz Bieszk przedstawia „zapomnianą” historię pradawnego imperium Ariów-Słowian – najstarszego osiadłego ludu w Europie. [s. 34] Nasi „przodkowie Ariowie-Słowianie byli już zasiedzeni i zorganizowani […], w czasach gdy dopiero powstawały starożytne cywilizacje w Sumerze, Egipcie, Elamie, Peru, Meksyku, Chinach czy w Dolinach Indusu i Saraswati.” Niestety Słowianie nade wszystko cenili sobie [s. 35] „wolność i realną demokrację”, nie akceptowali także niewolnictwa wprowadzonego przez „totalitarne, agresywne państwa” i zaakceptowanego przez kościół. „Dlatego później właśnie Słowiańszczyzna była solą w oku dla władców zachodniej Europy i należało ją rozbić oraz spacyfikować krwawymi zamachami na jej władców”. Imperium Lechitów rozbito podstępem i podłością, a wszelkie informacje o nim wymazano, skazując nasze dzieje na wieczne zapomnienie.

Kurtyna.

Fakt lub dwa

Studia na temat pseudonauki (a także reklamy czy propagandy) podkreślają zgodnie znaczenie starannie dobranych, potwierdzonych naukowo faktów, które w punkcie wyjścia pozwolą na zbudowanie zaufania i nawiązanie łączności między autorem i czytelnikiem. Nic tak nie uwiarygadnia pseudonauki, jak kilka słów prawdy.

Trzeba od razu powiedzieć, że „Słowiańscy królowie Lechii” to pozycja wyjątkowa. Fakty są w niej dawkowane niezwykle oszczędnie.

Nawet w domenach wyznaczających bardzo twardy rdzeń konsensusu, Bieszk daje radę coś pokręcić. Za przykład posłużyć może choćby geografia. W jednym z rozdziałów czytamy, że ok. 70 000 lat temu, gdy pierwsi Ariowie, przodkowie Słowian, rządzili wielkim Imperium Gobi [s. 25] Himalaje „nie zostały jeszcze całkowicie wyniesione” i były „na ogół równinnymi, uprawnymi terenami”. Tymczasem procesy geologiczne datuje się w zupełnie innych skalach niż najbardziej nawet śmiałe fantazje na temat cywilizacji. Jeśliby nawet prastare imperium naszych praprzodków datowało się 70 000 lat wstecz, to wyniesienie Himalajów jest kwestią kilku-kilkudziesięciu milionów lat (takie sprawy zajmują trochę czasu…).

Inny przykład: o religii Słowian wiemy tak niewiele, że naprawdę prawie wszystko można zmyślić bez ryzyka konfliktu z faktami. Skoro jednak naszych przodków upiera się autor nazywać „Ariowie-Słowianie”, bez mrugnięcia oka stwierdza też, że już stulecia przed naszą erą wyznawali oni… arianizm.

Podobnie dzieje się z każdą domeną nauki, na którą Bieszk skieruje reflektor uwagi. Nawet język książki jest przerażająco niezdarny i chropowaty. Praca, co naprawdę nieczęsto zdarza w książkach drukowanych przez duże wydawnictwa, najeżona jest błędami interpunkcyjnymi i niezręcznościami stylistycznymi. Oczywiście, kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci przecinkiem, ale ktoś przecież wziął pieniądze za redakcję, korektę, a nawet – jak czytam – „redakcję merytoryczną”.

2 szczypty teorii spiskowej

Każda czytelniczka Bieszka zadaje sobie pewnie pytanie: jeżeli naprawdę na tych terenach od tysięcy lat istniało potężne imperium, to dlaczego nigdy o tym nie słyszałam? Autor bynajmniej od niego nie ucieka. Wręcz przeciwnie. Stawia je w książce wielokrotnie:

[277] „Jednocześnie, w czasie moich poszukiwań i badań, nie znalazłem żadnego nowszego, poważnego i naukowego opracowania na temat funkcjonowania w starożytności naszego kraju, nazywanego Lechią lub Imperium Lechitów. […] Dlaczego?!”

No właśnie, dlaczego?

[13] „Czy zastanawialiście się, dlaczego w publikacjach na temat historii Polski tak mało miejsca poświęca się naszym korzeniom, czyli dziejom Ariów-Słowian i ) słowiańskiemu krajowi – Lechii oraz jego słowiańskim władcom lechickim? Dlaczego w książce Historia Polski […] na 690 stron tekstu poświęca się zaledwie niecałe pół (!?) strony na wyliczenie tylko trzech (!?), władców słowiańskich? Dlaczego pozbawia się nas informacji o królach lechickich panujących w starożytnej Lechii, czyli Polsce, wybranych prawomocnie na wiecach słowiańskich?”

Odpowiedź przychodzi ze świata teorii spiskowych. W świecie nauki, jeżeli o tym nie słyszałeś, to zazwyczaj jest to niewarta uwagi bzdura. W świecie teorii spiskowych, jeżeli o czymś się nie mówi, to z pewnością dlatego, że ktoś ma w tym interes. Dlaczego nie ma prac naukowych na temat straszliwej szkodliwości szczepień? Czemu brak raportów o chemitrails? itd.

Dlaczego więc nie usłyszeliśmy nigdy o Wielkiej Lechii? Wszystko dzieło zaborców i Kościoła! Imperium Lechitów, jako bastion wolności, musi zostać zapomniane, a jego dzieje – zakłamane.

Z logiką spiskową współgra doskonale mechanizm zewnętrznej atrybucji porażek, który za wszystkie niepowodzenia przeszłe i obecne każe winić potężne ukryte siły: [61] „niestety, potężne Imperium Lechitów zostało skutecznie rozbite od środka w 840 roku, w wyniku zagranicznego geopolitycznego spisku i otrucia 20 książąt-władców jego dzielnic.”

3 łyżki (+/- 8) swobody w doborze i interpretacji źródeł

Dla niewprawnego oka „Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna” może wydawać się książką historyczną. Ale musi to być oko bardzo, bardzo niewprawne. Tym, co rzuca się w oczy każdemu, kto miał kiedykolwiek w ręku książkę naukową (a nawet popularnonaukową), jest uderzająca niezręczność, z jaką Bieszk posługuje się źródłami. Nie bardzo wie, jak robić przypisy, nie ma pojęcia o przygotowywaniu bibliografii. Pozycje w „bibliografii” przedstawionej na końcu dzieła wyglądają np. tak: „Miorsz – Kronika Lechitów i Polaków – Internet” albo „Cholewa M., Kronika Lechitów i Polaków – Internet”. Szkoda, że nie „internety”…

Bieszk słyszał natomiast kiedyś o krytyce źródeł, w książce wykorzystuje ją jednak w sposób karykaturalny. Podstawowym źródłem, na którym opiera się znaczna część wywodu autora, jest Kronika Prokosza – osiemnastowieczny falsyfikat nie traktowany poważnie przez żadnego historyka. (Ale co ja patrzę?! Bellona właśnie szykuje się do wydania „Kroniki” jako dokumentu historycznego ze wstępem Bieszka! „Ta kronika miała na zawsze zaginąć w pomroce dziejów. Janusz Bieszk, autor bestsellerów Bellony „Słowiańscy królowie Lechici. Polska starożytna” oraz „Chrześcijańscy królowie Lechii. Polska średniowieczna”, nazywa ją „perłą wśród lechickich kronik”.” Bellono, DLACZEGO?!1)

Bieszk stwierdza, że uznanie dzieła Prokosza za falsyfikat jest po prostu częścią spisku. Kronikę „uznano za podrobioną, chociaż nie było i nie ma na to nadal żadnych dowodów! Ta przypadkowo odnaleziona kronika, wydana ostatnio w 1825 roku, wraz z dwoma komentarzami z XVI i XVIII wieku, moim zdaniem najpełniejsza, najbardziej precyzyjna i najważniejsza (!) – była po prostu zagrożeniem dla historiografii niemieckiego zaborcy i stała się przedmiotem ataków historyków niemieckich, i niektórych polskich niestety także.”

Proste? Jak miałby wyglądać „dowód fałszywości” – nie mam pojęcia. Ale Bieszka naprawdę trudno przekonać o fałszywości czegoś, co pasuje do jego wywodu. Przykładem niech będzie kwestia korespondencji Aleksandra Wielkiego z Arystotelesem, którą autor chętnie przywołuje na potwierdzenie „naszych” (o zaimku mowa będzie dalej) starożytnych tryumfów.

[153] „Kronikarze starożytni potwierdzili, że istniał zbiór kilkuset listów pisanych między Aleksandrem i Arystotelesem, z których większość już nie istnieje. Natomiast nie ma żadnych dowodów, że powyższe listy były nieprawdziwe i zmyślone. Nie wiemy, czy Dierzwa w XII wieku, a Wincenty Kadłubek w XIII wieku mieli około 800 lat temu dostęp do ich różnych czy tych samych kopii? Na jakiej podstawie były one dyskredytowane i wyśmiewane oraz nazywane bajecznymi przez naszą historiografię, która tym sposobem zarzucała kłamstwo naszym kronikarzom? Jedenastu wyżej wymienionych kronikarzy polskich opisuje najazd Aleksandra na Lechię i dlaczego niby obecni historycy mieliby wiedzieć lepiej i więcej, niż żyjący 800 lat wcześniej kronikarze mający dostęp do najstarszych źródeł pisanych?!

[…] Natomiast militarne wyparcie z terenu Lechii wojsk macedońskich, przez Lechitów […], nie należało do chwalebnych dla Aleksandra i może dlatego wyprawa ta została przemilczana przez drugą stronę, co także było przyjęte i stosowane przez dziejopisarzy.”

Proste?

Problemem „Słowiańskich królów…” nie jest jednak branie za prawdziwe tekstów sfałszowanych, lecz całkowite ignorowanie reguł rządzących doborem źródeł. Zgodnie z logiką pseudonauki Bieszk ignoruje rozróżnienie na źródła pierwotne i wtórne, miesza dokumenty z epoki ze znacznie późniejszymi opracowaniami. Na kartach jego książki staropolskie fantazje sarmackie i bajania 19-wiecznych popularyzatorów historii zmieszane są z Herodotem i faktami wyszperanymi w internecie… Opracowania popularyzatorskie przemieszane są ze źródłami i opowieściami fantastycznymi… Dla Bieszk w ten sam naiwny sposób czyta badania genetyczne, Nowe Ateny księdza Chmielowskiego i pamiętniki Cezara.

Najbardziej kuriozalny jest chyba sposób, w jaki Bieszk posługuje się mapami – skądinąd cennym źródłem historycznym. Mapy starożytne, na których starannie wyszukuje wszelkie nazwy zbliżone brzmieniem do słów Lechia, Sarmatia itp., zestawia z wyszperanymi w internecie mapami angielskimi czy francuskimi, które traktuje, jakby… pochodziły z epok, które ilustrują.

Już setki lat p.n.e. na mapach w Eruopie Środkowej widniał napis Sarmatia (Sarmacja), obejmujący obszar od dorzecza Wisły na wschód i południe do Mórz: Czarnego i Kaspijskiego. Na przykład, napis Sarmatia na mapie zatytułowanej „Roman expansion 264 BC” (Rzymska ekspansja 264 rok p.n.e.), także na mapie Posidoniusza (150-130 rok p.m.e.) itp.

Jak państwo sądzą, z którego roku może pochodzić „mapa zatytułowana Roman expansion 264 BC”? Bo raczej nie z roku 264 p.n.e….

4 odcinki „Gry o Tron”

Rewelacje Bieszka okraszone są dziesiątkami wykrzykników, autorskich znaków niedowierzania „(!)”, „(?!)”, „(sic!)”, a do tego podane w stylu, który nieustannie kojarzył mi się z jakąś ubożuchną rodzimą wersją „Gry o Tron”. Seks i przemoc w cieniu stodoły.

[43] „Ówczesny świat był okrutny, nieprzewidywalny, pełen rzezi, okrucieństwa i ciągłych wojen. Słowianie nie byli wyjątkiem, również podbijali, zabijali, pustoszyli i niszczyli podczas często organizowanych wypraw łupieżczych.”

Oczywiście każdy król Lechii miał po kilka-kilkanaście żon.

[43] „Pamiętam, jak w szkole uczono nas z niesmakiem, pogardą i potępieniem o słowiańskim księciu Mieszku I – poganinie, który miał siedem żon, ale już wykształcony, chrześcijański nauczyciel historii nie wyjaśnił nam – uczniom, że dzięki temu miał spokój na granicach […]. Niektóre żony pochodziły z podbitych i zhołdowanych krajów, także księżniczki wzięte siłą, które były zakładniczkami i gwarantkami, że porywczy tatuś – król sąsiedniego kraju, nie wywoła wojny.”

Zresztą, to w ogóle były złote czasy: [44] „seks nie był żadnym tabu, jak obecnie w chrześcijańskim społeczeństwie, był rzeczą jak najbardziej naturalną i niezbędną mężczyźnie dla jego zdrowia i równowagi psychicznej. Dbano, aby młody mężczyzna mógł się wyżyć seksualnie.” Rolą kobiet było, jakby kto pytał, [44] „rodzić jak najwięcej potomstwa i to najlepiej chłopców.”

Niewątpliwie jest to świat, za którym wzdycha niejeden nowo nabyty czytelnik Bellony…

Pięć uncji megalomanii narodowej

Ostatecznie o sile „Słowiańskich królów Lechii” nie przesądzają jednak seks ani nawet przemoc, lecz specyficzne użycie zaimka „nasz”. Budując złudzenie ciągłości i przedłużając „naszą” wspaniałą historię tysiące lat wstecz, Bieszk umiejętnie gra na uczuciu, które za Janem Stanisławem Bystroniem nazwać można „megalomanią narodową”.

Polska – jak „potwierdzają badania genetyczne” jest w prostej linii rasowo i politycznie spadkobierczynią prastarego rodu Ariów-Słowian i ich państwowości.

„W 2013 roku „prof. dr T. Grzybowski z Collegium Medicum Uniwersytetu M. Kopernika w Bydgoszczy, w audycji radiowej i na łamach prasy (patrz bibliografia), poinformował na podstawie pierwszych wyników badań, że my Polacy jesteśmy autochtonami na ziemiach polskich i mamy haplogrupę R1a1a7 „in situ”, zarówno w linii żeńskiej, jak i w męskiej, od co najmniej 7000 lat […] Ponadto podkreślił, że zawsze była zachowana ciągłość biologiczna na terenie Polski, zarówno w okresie rzymskim, jak i wczesnośredniowiecznym. […] jesteśmy wyjątkowym i najbardziej starożytnym ludem Europy!”

Wynika stąd, że [16] „Ariowie-Słowianie nie musieli skądkolwiek przybywać, albowiem jako autochtoni byli na tych terenach od 10 700 lat i mieszkali u siebie „in situ”, na swoich ziemiach, w ramach wielkiej prehistorycznej Cywilizacji Gobi” (do „Cywilizacji Gobi” jeszcze wrócimy…)

[30] Wyniki badań genetycznych „są ścisłe oraz bezdyskusyjne i wreszcie finalnie obaliły arogancki XIX-wieczny dogmat historiografii zaborcy niemieckiego, dotyczący migracji zbłąkanych Słowian na ziemie polskie dopiero w połowie VI wieku i zajęcia tych ziem dopiero po plemionach tzw. germańskich i celtyckich (sic!).” [Wszystkie „(!)” i „(sic!)” pochodzą od Bieszka – nic nie dodałem od siebie, choć kusiło…].

W takiej perspektywie niezwykle istotne okazują się kwestie rasowe, do których Bieszk powraca wręcz kompulsywnie. Na marginesie historii Lechii dowiadujemy się więc, między innymi, że rasa żółta [25] powstała „w wyniku mieszania się Ujgurów z Mongołami” [27] a w trakcie wojen „wyparto rasę czarną z Iranu” i usiłowano wyprzeć „z północy śniadych Nagów, a z południa czarnych Drawidów, czego nie udało się całkowicie zrealizować”. W ogóle warto podkreślić, że tajemniczy wyznający arianizm Ariowie niepokojąco blisko spokrewnieni są (jako figura myśli) z Aryjczykami opisywanymi przez nazistowską propagandę…

Z pół tuzina kosmitów

Książka Bieszka jest więc próbą odpowiedzi na pytanie: co było przed 966 rokiem? Nisza dla powstania tego typu produkcji zrodziła się, moim zdaniem, z zasadniczego błędu w nauczaniu historii. Podręczniki i programy nauczania w naiwny sposób rozciągają w przeszłość kategorie „państwa” i „narodu” w ich nowoczesnym rozumieniu. Na lekcjach dowiadujemy się więc, że pod Grunwaldem Polacy pokonali krzyżaków (albo, co gorsza, Niemców), Kazimierz Wielki był królem Polski, a w 966 „Polska przyjęła chrzest”. Czy jednak nauczyciele znajdują czas, żeby wyjaśnić, że pojęcia „narodu” i „państwa” nie funkcjonowały w ten sam sposób w X, XV i XX wieku? Jeżeli nie, pytanie: „co było z państwem i narodem wcześniej” wydaje się zupełnie oczywiste. No bo jak to: Polska i Polacy istnieli „w (niemal) niezmienionej formie” przez tysiąc pięćdziesiąt lat, a przedtem co? Wyłonili się z niebytu?

Problem z logiką cofania się w czasie polega jednak na tym, że nawet najbardziej śmiały fantasta musi kiedyś powiedzieć „dość”. Dawniej wystarczyło zakończyć wywód na jednym z biblijnych patriarchów (ew. dociągnąć go do Adama i Ewy). Dziś ostatecznej odpowiedzi dostarczyć mogą jedynie… kosmici.

I tu powraca kwestia Cywilizacji Gobi. Wprawdzie Obcy na kartach „Słowiańskich królów Lechii” nie występują, jednak w sprawie szczegółów na temat Cywilizacji Gobi Bieszk odsyła do pozycji pt. „Cywilizacje kosmiczne na ziemi”, której autorem jest – niespodzianka! – on sam! Okazuje się bowiem, że nasz autor, nim wpadł na trop Imperium Lechitów, był wiernym uczniem Ericha von Dänikena i tropicielem gości z kosmosu.

Trochę z tego dawnego stylu można zresztą odnaleźć i na kartach „Słowiańskich królów Lechii”. W jednym z pierwszych rozdziałów dowiadujemy się na przykład, że Cywilizaja Gobi „zostałą założona około 70 000 at temu przez Ujgurów z pacyficznego kontynentu Mu”. Niestety, 25 tys. lat temu po zatonięciu Mu olbrzymia fala tsunami zniszczyła całe imperium a dzieła dopełniły [25] „konflikty zbrojne z Imperium Atlantydy” (to Atlanci „dysponujący przewagą militarną i technologiczną całkowicie zniszczyli i wypalili równiny Gobi i Takla Makan, pozostawiając jałowe pustynie.”

Potęgę Ariów prawie udało się odbudować w ramach Imperium Ramy, lecz w procesie tym przeszkodził 12 500 lat temu… potop, który nastąpił [26] „w wyniku przesunięcia i zmiany biegunów magnetycznych” (podniósł się poziom mórz i oceanów, zalewając 25 mln km2).

Zatonięcie Mu? Wojna z Atlandydą? Potop i przebiegunowanie ziemi? Nic dziwnego, że Słowianie są tacy zahartowani, skoro od zawsze prześladował ich pech i spiski sąsiadów…

Internetowi sarmaci

W książce Bieszka absurd goni absurd. Jednak ostatnie, co powinniśmy zrobić, to zignorować ją lub wyśmiać. Tego typu pozycje, rozchodzące się w Empiku jak ciepłe bułeczki z osiedlowej piekarni, stanowią coraz istotniejszy element współczesnego pejzażu (pseudo)historycznego. Warto więc podjąć próbę ich zrozumienia.

Dlaczego nagle z taką siła odżyły genealogiczne fantazje? Czy internet stworzył przestrzeń, w której wytwarza się dziś kultura wiedzy zaskakująco podobna do wyobraźni XVII-wiecznych erudytów?

Dla mnie niepokojące w książce Bieszka było zaskakujące podobieństwo języka i aspiracji między jego szalonym projektem a poważnymi działaniami historyków, popularyzatorów i twórców polityki historycznej. Cała książka poprzetykana jest niezliczonymi, niezwykle patetycznymi „wezwaniami do działania”, które brzmią jak gotowy program obchodów „1050 chrztu Polski -bis”. Według Bieszka np. Należałoby [271] „Opracować i wydać dla uczniów i studentów:

  • Podręczniki zawierające informacje o starożytnej historii Polski, czyli Lechii i Imperium Lechitów, na podstawie prezentowanych w tej publikacji faktów, wydarzeń, dowodów i odkryć.
  • Atlas Lechii (Imperium Lechitów), czyli starożytnej Polski, z mapami na przestrzeni dziejów”

itd.

Może to dobry pomysł na kolejne edycje Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki?

Zarazem spiskowa wizja dziejów Bieszka obejmuje także większość nauki, autor traktuje więc zawodowych historyków jako wrogów, wciąż podnosząc radykalne postulaty demokratyzacji wiedzy i budowania świata, w którym każdy sam sobie o wszystkim wyrabia zdanie:

[30] „Trzeba wreszcie zrozumieć i zaakceptować, wbrew skostniałej ortodoksyjnej i akademickiej nauce, że tak samo jak historia Polski nie zaczęła się w 966 roku, tak samo pierwsze cywilizacje na ziemi nie powstały w IV tysiącleciu p.n.e. Proste, nietechniczne cywilizacje Sumeru, Egiptu czy dolin Indusu i Saraswati poprzedzało wiele prehistorycznych, przedpotopowych, wysoko technicznie i technologiczne rozwiniętych cywilizacji.”

[22] „Na koniec tej przedmowy chciałbym wyrazić nadzieję i moje marzenie dotyczące wydania jednolitego zbioru wszystkich naszych średniowiecznych kronik w równoległej edycji łacińskiej i polskiej, w dosłownym i wiernym tłumaczeniu, z najstarszych przechowywanych w bibliotekach egzemplarzy (bez żadnych „fachowych” komentarzy) – w celu udostępnienia ich jak najszerszym kręgom naszego społeczeństwa, młodym i starszym, aby samodzielnie i osobiście wyrobili sobie zdanie co do naszej starożytnej, lechickiej państwowości. Przecież mamy jedno z najlepiej wykształconych społeczeństw w Europie!”

Naprawdę przerażające jest to, że Bieszk ma rację! Nadchodzi pokolenie „historyków epoki Internetu”. Niesławna postprawda wkracza na arenę dziejopisarstwa, a jej triumfalny pochód niełatwo będzie zatrzymać.

[277] „Moim zdaniem, nastał już najwyższy czas, aby młode pokolenie historyków „epoki Internetu”, poważnie zajęło się zaniechanymi badaniami dotyczącymi starożytnej Polski. Udowodniłem bowiem powyżej, iż materiały na ten temat istnieją na świecie i można je pozyskać. […]

Trzeba także obiektywnie podkreślić, iż obecnie internetowe wyszukiwarki ogólne i kontekstowe umożliwiają szybsze, precyzyjniejsze i szersze prowadzenie źródłowych badań historycznych praktycznie na całym świecie […]. Tych możliwości byli pozbawieni historycy „sprzed epoki Internetu”. Stąd w naszej historiografii również z tego powodu występują błędy, pomyłki, braki czy zaniechania […].”

Tej siły już nie powstrzymamy?


EDIT: Jakby kto pytał, to ciąg dalszy nastąpił:

http://mitologiawspolczesna.pl/imperium-lechitow-kontratakuje/


1https://ksiegarnia.bellona.pl/?c=ksiazka&bid=8920

Czytaj dalej