Menu Zamknij

„Wielka Czwórka” – Amazon, Apple, Facebook, Google i masa błędów w tłumaczeniu

Banały o jaskiniowcach myślących penisami, kilka smętnych wykresów i masa skandalicznych błędów w przekładzie. Nie tego spodziewałem się po książce Scotta Gallowaya.

Moja książka „Kod kapitalizmu” przechodzi właśnie proces redakcyjny w Wydawnictwie Krytyki Politycznej, więc bardzo się ucieszyłem, że zdążę jeszcze przeczytać polski przekład pracy Scotta Gallowaya i rzutem na taśmę wprowadzić kilka uzupełnień. Temat jest gorący: jak Facebook, Amazon, Apple i Google zbudowały swoją globalną pozycję? O książce słyszałem wiele dobrego. Zabrałem się więc do lektury żarłocznie, jak Amazon pożerający małe sklepy internetowe.

Nie powiem, że się tą książką udławiłem. Ale niestrawność na pewno będę miał. Galloway ma mnóstwo celnych spostrzeżeń i umiejętność błyskotliwego ubierania ich w słowa. Jego analiza Wielkiej Czwórki opiera się jednak w 90% na swobodnych skojarzeniach i lekturze tekścików z portali internetowych, a tylko w 10% na analizie konkretnych danych czy tekstów. W dodatku książka jest napisana nieznośnym językiem (doceniam autorów, którzy starają się być zabawni, ale wolę tych, którym przynajmniej czasem wychodzi).

Ale najgorsze ze wszystkiego jest tłumaczenie. Przekład Jolanty Kubiak jest tak zły, że miejscami całkowicie uniemożliwia zrozumienie książki, wypaczając jej sens. Nie wiem, gdzie była redakcja, gdy seriale zmieniały tytuły, a miliardy przekształcały się w miliony (co za różnica, prawda?). Te fragmenty, które nie zawierają poważnych błędów translatorskich, przyciągają uwagę dziwacznym szykiem, składnią, doborem słów…

O czym to jest?

Galloway analizuje korporacyjne DNA (po mojemu: mitologie) czterech najważniejszych graczy współczesnego biznesu – Amazona, Facebooka, Google’a i Apple’a. Pokazuje, w jaki sposób każda z nich doszła do obecnej potęgi, a sporo jego rozpoznań jest nieoczywistych. Przytoczę kilka moim zdaniem najlepszych.

Źródłem siły Amazona nie jest poprawienie łańcucha dostaw ani zwiększenie asortymentu dostępnych towarów, lecz dostęp do praktycznie nieograniczonych złóż bardzo taniego kapitału. Skąd Amazon go bierze? „Kapitalizuje wizję”, a więc (po naszemu) sprzedaje mitologię [49] „Poprzez opowiadanie historii kreślących imponującą wizję Amazon zmienił charakter relacji pomiędzy firmą i akcjonariuszami. Opowieść dociera do publiczności poprzez media.”.

Jeszcze lepszym przykładem tej sztuki jest grająca (na razie) poza Wielką Czwórką Tesla. Firma Muska pozyskuje od inwestorów olbrzymi kapitał, chociaż nie odnotowała żadnego dochodowego kwartału

[259] „Działa w ten sposób, ponieważ inwestorzy reagują na wizję Muska – kupują jego marketingową opowieść. Musk to taki gość, który mówi, że wyśle rakiety w kosmos, zrewolucjonizuje przemysł samochodowy i przekształci branżę gospodarowania zapasami energii. Zaraz, jeszcze wieczorami i w weekendy buduje naddźwiękowe pociągi.”

Innym przykładem bardzo ciekawej analizy Gallowaya jest dostrzeżenie podstawowego źródła sukcesu Apple w przejściu z sektora technicznego do świata dóbr luksusowych. Dzięki stworzeniu wokół Jabłka kultu możliwe jest utrzymanie absurdalnie wysokich marż. W tej perspektywie największym kapitałem firmy okazują się nie technologiczne innowacje, lecz… salony sprzedaży, budujące wokół produktów Apple atmosferę tajemniczości, niedostępności i splendoru.

W wielu miejscach swojej książki Galloway dorzuca też cegiełkę do bliskiej mojemu serduszku wizji, w ramach której w świecie nowych technologii przyszłość należy do humanistów.

[121] „Edukacja powinna być nastawiona na kreatywność – projektowanie, nauki humanistyczne, sztukę, dziennikarstwo i sztuki wyzwolone. Podczas gdy świat pędzi w kierunku nauk przyrodniczych, technologii, inżynierii i matematyki, przyszłość należy do klasy ludzi kreatywnych, którzy potrafią sobie wyobrażać formy, funkcje i ludzi jako coś więcej – coś pięknego i inspirującego – z technologią jako środkiem do celu.”

Przenikliwe są także diagnozy Gallowaya dotyczące niebezpieczeństwa związanego polaryzacją polityczną. Spolaryzowanymi społeczeństwami łatwiej manipulować:

[149] „Ludzi o umiarkowanych poglądach trudno zaangażować i nie są łatwo przewidywalni. Wyobraźcie sobie wideo, na którym jakiś facet w kardiganie omawia zrównoważonym głosem wady i zalety handlu z Meksykiem. Ile kliknięć by dostał?”

Genitalia jaskiniowca

Skoro tyle w tej książce ciekawych spostrzeżeń, to czemu zacząłem od narzekania? Rozpocznijmy od mniejszego kalibru, czyli od win samego autora.

[95] „jaskiniowiec, myślący genitaliami, poświęci niejedno (albo zapłaci irracjonalną kwotę), żeby imponować.”

Galloway przez całą książkę uparcie opowiada prymitywne historyjki o jaskiniowcach i łowcach-zbieraczach, którzy „myślą genitaliami”, polują na zwierzynę i ulegają pierwotnym instynktom. Ta bezwstydnie zwulgaryzowana wersja antropologii/psychologii behawioralnej nie wzbogaca spostrzeżeń autora. Przeciwnie – spłyca je, sprowadzając do głupawych formuł zaczerpniętych chyba z podręczników psychomanipulacji w rodzaju „Jak poderwać dziewczynę w weekend”. Nota bene tematyka podrywania z freudowską uporczywością powraca na kartach Four… Czyżby jakieś problemy w życiu osobistym, panie Galloway?

Na seksistowskie stereotypy związane z taką wizją świata spuszczę miłosiernie zasłonę milczenia.

Albo nie.

Wizja świata opowiedzianego z perspektywy SAMCA, który dąży do zaimponowania SAMICOM i (cytat) „rozsiewania nasienia na cztery strony świata”, poza tym, że nie ma w wykonaniu Gallowaya żadnego umocowania w jakichkolwiek badaniach, to wyklucza w ogóle z pola analizy 50% społeczeństwa.

Spora część książki daje się czytać wyłącznie jako intymne fantazje podstarzałego profesora marketingu rzutowane dość nieudolnie na świat nowych technologii…

A w dodatku Galloway (również bez jakiegokolwiek odwołania do liczb) uparcie sprzedaje czytelnikowi wizję „strasznych czasów” i dramatycznej przyszłości, w której roboty zabiorą nam pracę, a klasa średnia wyparuje. Bo przecież żaden inny model życia niż praca najemna w wielkich fabrykach nie ma racji bytu, prawda?

Przy tym wszystkim Galloway nienawidzi kapitalizmu, na każdym kroku podkreślając, że jest to najgorszy możliwy system. (I dając tym samym do zrozumienia, ile cierpienia przysporzyły mu setki tysięcy zarobionych na zasiadaniu w radach nadzorczych, czym chętnie się w książce chwali.)

 

Co trzeszczy w zgodzie z Microsoftem?

[142] „Tymczasem wielkie kompanie rozrywkowe muszą same tworzyć oryginalne treści i wydawać na to miliardy. Netflix buli ponad 100 milionów dolarów na każdy sezon Gry o tron.

Przecież to jest koszmar! „Kompanie rozrywkowe” to dobre określenie na wędrowne trupy cyrkowców, ale nie tłumaczenie „entertainment companies”. I kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć, w jaki sposób tłumaczka przełożyła The Crown (tak było w oryginale) jako… Grę o tron, który to serial – co wie każde dziecko – jest produkowany przez HBO.

 

Od takich (i gorszych) błędów w książce aż się roi. Kilka zabawniejszych poniżej:

[86] „Harvard dropouts” to, oczywiście, „spadochroniarze z Harvardu” (a nie osoby, które rzuciły studia).

[92] „większość polityków […] odczuwa maleńkie przyspieszenie, kiedy wyciąga swoje iPhone’y” (oryg. feel a tiny rush)

[100] „W latach 30 XX wieku Louis Vuitton […] zaczął wyrabiać kunsztowne kufry dla cesarzowej Francji” Serio? W XX wieku Francja była cesarstwem?

[106] „i że otwierając eleganckie sklepy aspiruje do luksusu, proponując ludziom sklep z przystojniakami” ?! (oryg, „and that by opening fancy stores it was positioning itself for luxury with the equivalent of a walker.”)

[108] „przede wszystkim i notorycznie z Chin” – notorious to nie „notoryczny”, a „owiany złą reputacją”.

[136] „Facebook ma dostęp do chininy na rynku rojącym się od malarycznych komarów – cyfrowo uzdolnionych utalentowanych ludzi” – poza tym, że zęby bolą, jak się to czyta, to w ten sposób przetłumaczony fragment sugeruje, że Facebook ma remedium na talenty. W oryginale sens jest dokładnie odwrotny.

[136] „Niewiele firm miało takie jaja […] żeby wyrzucić 20 milionów dolarów na zakup pięcioletniej firmy WhatsApp”… 20 milionów… jasne. Sam bym sobie kupił jakąś firmę technologiczną za taką cenę (w oryginale, oczywiście, 20 miliardów)

Angielskie „camera” konsekwentnie tłumaczone jako „kamera” więc Snapchat to [138] „aplikacja dla kamery” lub nawet [139] „firma zajmująca się kamerami”.

[139] „Evan odrzucił jego uwertury na temat przejęcia” Nie. Nie, nie, nie! Ouverture to „pierwszy ruch”, „wstępne posunięcie”, „wyjście z inicjatywą”. W tym kontekście należało to może przełożyć w ogóle jako „zaloty”?

[153] Hate crime to nie „przestępstwa związane z hejtowaniem” ale „przestępstwa (z) nienawiści”, kategoria istniejąca także w polskim prawie.

Grey Lady (przydomek NYT) raz jest tłumaczone, raz podawane w oryginale. Stare motto Google („Don’t be evil!”) w książce znajduje się raz jako „Nie bądź podły” raz jako „Nie czyńcie zła”. Oba tłumaczenia fajne, ale trzeba się było zdecydować na jedno.

[184] Monster Jam to wydarzenie, a nie miejsce, więc nie „kto chce iść do Monster Jam” ale „na Monster Jam”

[193] „Ostatecznie jednak może to nie mieć żadnego znaczenia. Internet nie zmierza w żadną stronę, a Google najprawdopodobniej będzie nadal rosnąć” Przecież to w ogóle nie ma sensu! Czy nikt tego przed wydrukowaniem nie przeczytał? „The internet isn’t going anywhere” = internet nigdzie się nie wybiera, dalej tu będzie…

[199] W oryginale znajdujemy fragment „każdy amerykański polityk wychodzi dobrze na krytykowaniu Chin za kradzież amerykańskich technologii” („you can’t go wrong, as a U.S. politician, criticizing China for stealing U.S. technology”). Przez Jolantę Kubiak zostało to przełożone jako „można mieć wyłącznie rację, jak pewien amerykański polityk, krytykując Chiny za kradzież amerykańskiej technologii”. To jest początek jakiegoś dowcipu? Anegdoty?

[205] „[…] dating a person much hotter than them” to spotykać się z kimś atrakcyjniejszym niż my sami, a nie, jak proponuje tłumaczka, „randkowanie z kimś nakręconym dużo bardziej niż sam zainteresowany”.

[236] „To nie przypadek, że Google wysłał panią Mayer na przesłuchanie Senatu w sprawie rzezi czasopism dokonanej przez Google… zaraz, to dopiero się zdarzy.” Po pierwsze, przesłuchanie jest przez Senat (ew. senackie, przed senatorami), ale przede wszystkim – to zdanie w ogóle nie ma sensu! Jak to „dopiero się zdarzy”, skoro przed chwilą autor opisał szczegółowo przeszłe wydarzenia? W oryginale mamy następujący żart: „the slaughter of newspapers at the hands of Google . . . Oops, I mean the future.”, co można by przetłumaczyć jako „rzeź gazet z ręki Google’a, znaczy, chciałem powiedzieć, z ręki przyszłości” (Google zrzuca z siebie odpowiedzialność, twierdząc, że tylko uosabia nieuniknione przemiany.)

[261] „W chwili, kiedy to piszę, w ramach Ubera (nazywanego Driver Partners) jeżdżą około 2 miliony ludzi”. Driver Partners to eufemizm stosowany na „nie-pracowników” Ubera, a nie tajny pseudonim tej firmy… Oryg. „As I write this, around 2 million people drive for Uber (called “Driver Partners”)”

[269] Walmart nie ogłosił w Arkansas, że przychody ucierpią („detalista w Arkansas ogłosił, że przychody ucierpią […]”) Walmart pochodzi z Arkansas, więc Galloway czasem pisze o nim jako „Arkansan retailer” podobnie jak Microsoft nazywa „gigantem z Redmond”.

Na koniec prawdziwe hity na temat tegoż Microsoftu:

[270] „[Microsoft] rozrasta się górnolotnie dzięki ofercie chmury Azure” Oryg. „„it has found elusive growth with its cloud offering, Azure” – Czyli doświadczył przelotnego, tymczasowego wzrostu… Ale górnolotnie?? Jak można się górnolotnie rozrastać?

[270] „System Windows nadal jednak zasila 90 procent zainstalowanych baz komputerów stacjonarnych (i nie szkodzi, że połowa z nich trzeszczy w zgodzie z Windows 7)”

Znowu muszę zapytać… Czy naprawdę NIKT nie przeczytał tego przed publikacją? To kompletnie nie ma sensu… Co to znaczy „trzeszczy w zgodzie”? Insatlled base oznacza jednostkę na której działa system (nie znam dobrego polskiego tłumaczenia, w tym kontekście przełożyłbym „90% użytkowników komputerów stacjonarnych posługuje się systemem Windows”). A creak along to to „powoli się do czegoś zbliżać”, „niespiesznie podążać w kierunku”.

„Trzeszczeć w zgodzie” No naprawdę…

* * *

Sam popełniam mnóstwo błędów. (Wg Gallowaya to dobrze, bo ludzie i marki, którzy popełniają dużo błędów mają większe szanse na sukces.) Ale książka to nie blog albo lista zakupów. Po to właśnie w procesie wydawniczym są kolejne instancje kontroli, żeby takie rzeczy nie trafiały do rąk czytelników. Co robiła osoba podpisana jako redaktorka publikacji? Gdzie była korekta?

Polscy wydawcy!

Dziękujemy wam, że zagraniczne przeboje trafiają do naszych rąk tak krótko po światowej premierze. Ale dodatkowy miesiąc naprawdę nas nie zbawi – poczekamy. Mam dość czytania książek przełożonych na kolanie, z redakcją zrobioną przez Polifema, promowanych w internecie za pieniądze zaoszczędzone na korekcie.

Nie tak Wielka Czwórka budowała swoją potęgę.

Czytaj dalej