Kiedy mówimy o pamięci powstania warszawskiego, na myśl przychodzi nam albo spektakularne muzeum, albo upolitycznione obchody na Cmentarzu Powązkowskim. Czy zadajemy sobie czasem pytanie, dzięki komu udało się przechować wystawiane w muzeum rodzinne pamiątki? Albo kto dbał o groby, wokół których dziś gromadzą się tłumy, kiedy skazano je na zapomnienie?
Czy pamięć ma płeć?
Kiedy w godzinę „W” politycy wygłaszają na Cmentarzu Powązkowskim przemowy i składają wieńce w akompaniamencie gwizdów bądź wiwatów, nasze myśli raczej nie biegną w kierunku osób, którym zawdzięczamy to, że kwatery powstańcze w ogóle przetrwały do naszych czasów.
Dzięki Płci powstania warszawskiego Weroniki Grzebalskiej wiemy (nareszcie!) trochę więcej o kobiecym doświadczeniu powstania. Wśród uczestniczek tego wydarzenia coraz więcej widzimy indywidualnych biografii, rozsadzających konwencjonalne role uroczych łączniczek czy współczujących sanitariuszek.
Wiele równie ciekawych historii można by jednak opowiedzieć także o roli kobiet nie w samym wydarzeniu, lecz w podtrzymywaniu i kształtowaniu pamięci o nim. Gdy mówimy o walce o pamięć powstania warszawskiego, na myśl przychodzą nam zwykle publicyści, pisarze, działacze opozycji. Z budowaniem pamięci o sierpniu 1944 kojarzymy zmarłego niedawno Władysława Bartoszewskiego czy Aleksandra Kamińskiego, dość szczegółowo znane są dzieje moralnych dylematów płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”, publikacji słynnego artykułu Na spotkanie ludziom z AK (1956) czy nawet walk o kolejne pomniki warszawskiego zrywu.
Kiedy co roku 1 sierpnia w godzinę „W” politycy wygłaszają na Cmentarzu Powązkowskim przemowy i składają wieńce w akompaniamencie gwizdów bądź wiwatów, nasze myśli raczej nie biegną w kierunku osób, którym zawdzięczamy to, że kwatery powstańcze w ogóle przetrwały do naszych czasów. Uwaga badaczy, dziennikarzy czy opinii publicznej skupia się na tym, co widowiskowe i otwarcie polityczne, niezwykle rzadko kierując się ku codziennym, drobnym działaniom, które – choć nie tak spektakularne – umożliwiły przeprowadzenie pamięci przez czterdzieści lat ciężkich prób.
Książka Danuty Wałęsy – choć oczekiwana i zapowiadana jako banalne i nieistotne wspomnienia kogoś, kto był zawsze „trochę z boku” – trwale zmieniła nasze myślenie o „Solidarności”, pokazując rzeszom czytelników, że za kulisami męskiej rewolucji kryje się tytaniczna, lecz niewidzialna, organiczna praca kobiet. Warto przyjąć podobną perspektywę spoglądając za kulisy „męskiej” walki o pamięć powstania warszawskiego.
Postać Jadwigi Romockiej i toczona przez nią walka o pamięć wydaje się doskonałym punktem do rozpoczęcia tego rodzaju odkrywania pamięci na nowo.
Warszawska Niobe
Według greckiego mitu Niobe była matką siódemki synów i siedmiu córek, z których była tak dumna, że aż wzbudziła gniew bogów. Ci, karząc pychę kobiety, zabili dzieci na jej oczach. Rozpacz matki była tak wielka, że litościwy Zeus przemienił ją ostatecznie w kamień, by ukoić przeraźliwy ból, a samemu nie musieć więcej wysłuchiwać skarg.
Miano Warszawskiej Niobe zyskała sobie Jadwiga Romocka – jedna z głównych działaczek rodzicielskich komitetów ekshumacyjnych. Już w pierwszej fazie niemieckiej okupacji Warszawy, w czerwcu 1940 roku, straciła męża, który zginął potrącony przez niemiecki samochód. Jedynymi bliskimi osobami, jakie jej pozostały, byli ukochani synowie – Andrzej zwany „Morro” i Jan „Bonawentura”. Nic więc dziwnego, że drżała o ich życie, gdy obydwaj wstępowali w szeregi konspiracji. Andrzej „Morro” ukończył „Agricolę” i w powstaniu został dowódcą kompanii „Rudy” batalionu „Zośka”1. Jan „Bonawentura”, także żołnierz „Radosława”, był z kolei utalentowanym poetą. Jego wiersz, nazwany już po wojnie Modlitwą Bonawentury, zawładnął sercami powstańców, a następnie – za sprawą publikacji w książce „Zośka” i „Parasol” Aleksandra Kamińskiego – wszedł do kanonu polskiej poezji wojennej. Można więc powiedzieć, że jeden z braci z racji piastowanej funkcji dzierżył władzę wojskową, drugi – nie mniej istotny rząd dusz. Obydwaj bracia byli więc osobami wyjątkowymi. I obaj znaleźli w powstaniu śmierć.
Romoccy spoczęli w prowizorycznych mogiłach, pod drewnianymi krzyżami. Jeden przy ulicy Miodowej, drugi na terenie kościoła przy Solcu. Powstanie dobiegło końca. Wraz z przyjaciółmi synów Jadwiga Romocka rozpoczęła poszukiwania grobów i starania o ekshumację i ponowny pochówek. W przejmującym pamiętniku matki, czytamy:
Zaczęłam się rozglądać i szukać ludzi do ekshumacji – i usłyszałam – Proszę nie szukać nikogo. Jaśka i Jędrka nikt obcy nie dotknie… Wtedy zrozumiałam, kim dla nich był Andrzej i jak Jaśka kochali.2
Rzeczywiście – wokół braci Romockich niemal natychmiast wytworzył się kult godny bohaterów czy świętych. Sprawę odnalezienia, ekshumowania i godnego pochówku ich zwłok środowisko batalionu „Zośka” stawiało sobie za punkt honoru. Wagę zagadnienia rozumiała jednak także nowa władza, za wszelką cenę pragnąca zapobiec powstaniu miejsc pamięci. Ekshumacja opóźniała się bardzo długo i gdy wreszcie do niej doszło, otwarcie grobu wiązało się dla matki z kolejnym bolesnym doświadczeniem. Jeden z uczestników wspomina przerażającą scenę, która miała podczas wydobywania ciała:
Ostrożnie, z przejęciem odkopywaliśmy skrzynię z desek, w której pogrzebano szczątki naszego ukochanego dowódcy. Obok kopiących stała mama Andrzeja, spokojna, wpatrzona w ziemię. Wreszcie wydobyliśmy skrzynię z dołu. Obok stała nowa, czysta dębowa trumna. Do niej trzeba było przełożyć zwłoki Andrzeja. Czynność przekładania wykonywaliśmy powoli i ostrożnie, na rękach. Nagle zniszczone przez roczne przebywanie w ziemi, ciało Andrzeja zaczęło się nam rozpadać. Z mojej prawej dłoni spadła na ziemię głowa Andrzeja. „Ostrożnie chłopcy” – powiedziała mama „Morro”. My nic nie mogliśmy zrobić.3
Sama Jadwiga Romocka to straszne doświadczenie opisuje w kilku zaledwie zdaniach:
Chłopcy odkopali do połowy Andrzeja, wręczyli mi krzyż harcerski, odcięli koalicyjkę z odznaką Agricoli – pokazali ryngraf z Matką Boską Ostrobramską, którego nie wzięłam – zostawiłam. Podali mi płócienną torbę, z której posypały się zupełnie świeże cukierki.4
Chociaż wojna dobiegła końca i wróg został pokonany – normalny pogrzeb bohaterskich żołnierzy wciąż nie był możliwy. W pierwszym odruchu Jadwiga Romocka nie rozumie, co właściwie się dzieje. Dlaczego nie może po prostu pochować swych synów z należnymi im honorami?
Doczekałam się kolegów, którzy przynieśli wiadomość, że trumna dębowa kosztuje 11 000 zł, a o taką prosiłam – więc pytanie, co mają zrobić. Suma oczywiście była ponad moje możliwości. Wrócili więc po zwykłe, żołnierskie, sosnowe trumny. Jeden z kolegów został na Solcu, ja poszłam na cmentarz wojskowy. Tu odszukałam ks. proboszcza i kapelana. Dowiedziałam się, że cmentarz jest zaminowany i wstępu nie ma. Grabarz zgodził się przewieść na ręcznym wózku „pod siennikami” trumnę. Nie zrozumiałam – dlaczego?5
Taki właśnie pogrzeb „pod siennikiem” miał 13 marca 1945 roku Jan Romocki „Bonawentura”. Za drabiniastym wozem, na którym pod słomą leżał wieszcz „Zośki”, podążały tylko matka, ciotka i garstka ocalałych kolegów. Nie było należnych honorów, wojskowego ceremoniału, właściwych uroczystości żałobnych.
W takiej sytuacji przychodzi sierpień i pierwsza rocznica powstania, podczas której aresztowany zostaje płk. „Radosław”.
We wrześniu „Radosław” wychodzi z więzienia, wezwawszy swych ludzi do ujawnienia. Pogrzeb Andrzeja Romockiego, który odbywa się po tym wydarzeniu, wygląda już inaczej. Trumnę nieśli na ramionach koledzy. Spoczywał na niej hełm Andrzeja „Morro”. Ten sam, który miał na sobie w chwili śmierci – w charakterystycznym kamuflażu, ozdobiony z boku znakiem grup szturmowych. Zwłoki bohaterskiego dowódcy niesiono w pochodzie trasą od Wisły, poprzez Czerniaków, Śródmieście, koło kościoła Świętego Antoniego, ulicą Senatorską, przez ruiny getta, do Okopowej. Była to trasa walk kompanii „Rudy”, lecz tym razem przebywana w przeciwnym kierunku6.
Pogrzeb synów nie wyznacza jednak końca, lecz zaledwie początek pamięciowej misji Jadwigi Romockiej. Matka Andrzeja „Morro” i Jana „Bonawentury” będzie przez kolejne dekady jedną z najważniejszych postaci podtrzymujących pamięć o powstaniu warszawskim. Nie zapisała się w historii politycznej, nie miała swego udziału w sejmowych debatach ani prasowych polemikach. A jednak jej rola w historii pamięci niemożliwa jest do przecenienia.
Praca u podstaw
Po wojnie Jadwiga Romocka, matka Andrzeja „Morro” i Jana „Bonawentury” mieszkała przez lata w małej kawalerce bez kuchni7. Pracowała przede wszystkim w Caritasie przy kościele św. Michała na Mokotowie, opiekując się samotnymi i chorymi, ale jej nazwisko pojawia się wszędzie tam, gdzie trzeba było coś zrobić dla ocalałych z powstania. Jedna z uczestniczek warszawskiego zrywu wspomina na przykład, że Jadwiga Romocka pracowała w biurze wydającym świadectwa ukończenia szkół w ramach tajnego nauczania, co stanowiło dla kształcącej się w czasie wojny młodzieży przepustkę do dalszej edukacji:
Tak że były wszystkie dokumenty, kto zdał, jak zdał maturę i tak dalej. Pracowałam w wolne godziny. Prowadziła to pani Wańkowiczowa, żona Wańkowicza, i pani Romocka, matka „Morro” i „Bonawentury”, którzy zginęli. Myśmy w trójkę właśnie przygotowywały świadectwa, żeby można było dostać, jak się zgłaszały koleżanki, i żeby mogły dalej studiować. We wrześniu już zdawałam na uniwersytet.8
Romocka wspiera też Aleksandra Kamińskiego w pracy nad „Zośką” i „Parasolem”. Bezcenne są oczywiście jej opowieści o synach, którzy stali się bohaterami książki, ale – co symptomatyczne – matka Jana „Bonawentury” i Andrzeja „Morro” robi także korektę i prowadzi prace redakcyjne9. Jej niespożytych sił starczyło nawet na to, by podnosić Kamińskiego na duchu, kiedy mierzył się z krytyką ze strony własnego środowiska, nie w pełni usatysfakcjonowanego doborem bohaterów i opisywanych wydarzeń. 30 października 1957 Romocka pisze do autora Kamieni na Szaniec:
Najzupełniej podzielam Pana stanowisko w ograniczeniu szczegółów i napływających poprawek, które wydawały mi się od początku, po napisaniu, już bezcelowe. Nie umiem sobie nawet tej pracy wyobrazić bez straty „na temperaturze uczuciowej” i staram się wszystkich przekonać, że to jest „opowiadanie” czy opowieść o ludziach – o ich duchowych zmaganiach, o atmosferze ich pracy i walki, a nie kronika czy historia. tytuł „Zośka i Parasol” wydaje mi się najlepszy i jestem pewna, że będzie atrakcyjny, że nic na tym nie straci późniejsza praca historyczna – przeciwnie, zachęci do poznania10.
Matki i siostry
Matki poległych w powstaniu trzymały się razem. Zapewne wspólnie łatwiej znieść było obydwa ciosy, jakie na nie spadły. Najpierw śmierć ukochanych dzieci, później odebranie jedynej pociechy, jaką było poczucie, że była to śmierć bohaterska i poniesiona w słusznej sprawie. Nieprzepracowana żałoba, która na płaszczyźnie społecznej pozostaje zawsze zaledwie figurą retoryczną, dotknęła tych kobiet osobiście i bezpośrednio. Jadwiga Romocka pełniła wśród nich rolę szczególną. Halina Martin, wspominając matkę „Morro” i „Bonawentury”, pisała: „Zastałam ją w gronie przyjaciółek. Każda w żałobie. Każda z własną działką na Cmentarzu Powązkowskim. Wśród nich czuła się najlepiej. Lubiła wizyty kolegów swych dzieci. Chłopców.”11 Jedna z towarzyszek Romockiej opowiada po latach:
My, matki poległych, bardzo zbliżyłyśmy się, jakoś tak przytuliły do siebie. Jadwiga Romocka starała się nas łączyć, zawsze mówiła: – Andrzej był ich dowódcą, dbał o nich, teraz tak ja muszę dbać o was – ich matki. Najbiedniejsze były te, które dzieci znaleźć nie mogły i nie znalazły, jak pani Kowalska, która córki Irki, żony Czarnego Jasia, szukała miesiącami. Inne nie wierzyły, jak pani Stefania Baczyńska, ciągle powtarzała: – nigdy, nigdy nie uwierzę w śmierć Krzycha, on żyje, on jest gdzieś za granicą, on wróci.12
Podobną rolę pełniła Zdzisława Bytnarowa – matka Jana Bytnara „Rudego”. Sama była uczestniczką powstania, dowódczynią harcerskiej Poczty Polowej. Po wojnie zasłużyła sobie na miano „Matuli Polskich Harcerzy”. Wśród bohaterskich żałobniczek były zresztą nie tylko matki, ale też żony czy siostry – jak choćby Anna Zawadzka, siostra Tadeusza Zawadzkiego „Zośki” – instruktorka harcerska i ważna działaczka na rzecz pamięci.
Jednak nie wszystkie żyjące krewne miały siłę, by zmierzyć się z kolejnymi ciosami. O jednej z matek poległych powstańców, która życie zakończyła samobójstwem, czytamy w relacji Barbary Wachowicz: „Przeżyła śmierć synów. Ale śmierci cywilnej tych, co pozostali – nie mogła.”13 Dopiero takie decyzje i takie ludzkie historie pozwalają uświadomić sobie, jak ważna jest społeczna pamięć i jak dojmującym ciosem dla konkretnych ludzi okazuje się jej pozbawienie.
Można podejrzewać, że także Jadwiga Romocka przeżywała chwile najczarniejszej rozpaczy. W jej pamiętniku z czasów największego terroru i zarazem najostrzejszych represji wobec pamięci i żałoby czytamy kolejno: (21.07.1949) „Pięć lat (…) Chłopcy naszego – naszego domu rozbitego! Wiem jeszcze o Was wszystko i wszystko z Wami przeżywam […] czekam… kiedy upomnicie się za mną.” „15.09.1950 Rocznica ostatnia, zamykająca już wszystko. Druzgocąca całe moje życie” Ostatni zapis pochodzi z roku 1951 (7 lat po pogrzebie): „A dziś… najbardziej samotna rocznica, jaką przeżyłam. Bo komuż mam o tym opowiadać? I po co?”
Mimo tego w okresie ZBoWiDowskiej konsolidacji pamięci w latach sześćdziesiątych Jadwiga Romocka konsekwentnie odrzucała propozycje wejścia w instytucjonalną współpracę z władzą. Wydaje się, że jedyną sformalizowaną rolą, na jaką się godziła, była właśnie rola matki. Halina Martin relacjonowała po latach w londyńskim „Tygodniku Polskim”, że „[…] [a]by móc rozładować sytuację wewnętrzną postanowiono zaklajstrować przepaść pomiędzy «nimi» i Armią Krajową. Ktoś z nich wpadł na genialny pomysł ułagodzenia i osłabienia postawy matek poległych akowców. Od niej postanowili zacząć.” Do żałobniczki skierowano więc pojednawczą propozycję kompromisu. Na oferty składane przez jednego z generałów Romocka odpowiada jednak stanowczo: „Dziękuję. Czekoladek nie jadam. Uznania nie potrzebuję. Otrzymałam już najwyższe odznaczenia. Dwa krzyże. Na cmentarzu. Nadane mi przez synów. Z okuciami – ich życia.”14
Działka
Cmentarz Powązkowski jest dziś najważniejszym miejscem pamięci o powstaniu warszawskim. To tam każdego 1 sierpnia w godzinę „W” gromadzą się przedstawiciele władz, kombatanci i tłumy zwykłych warszawiaków pragnących oddać hołd poległym. Czasem łatwo zapomnieć, że nie zawsze tak było…
Wczesną historię powązkowskiej kwatery Szarych Szeregów możemy odtworzyć stosunkowo dokładnie dzięki bezcennym notatkom, jakie zachowały się w archiwum prowadzonym przez Stanisława Broniewskiego – naczelnika Szarych Szeregów. Informacje na ten temat przechowywane były w niepozornej tekturowej teczce, na której harcmistrz Broniewski napisał piórem dwa słowa: Działka „Zośki”.
Nazwisko Jadwigi Romockiej pojawia się w zachowanych dokumentach nieustannie. W latach największego terroru to ona koordynowała prace Rodzicielskich Komitetów Opieki nad Grobami Poległych. W miarę bardzo ograniczonych możliwości matka Jana „Bonawentury” i Andrzeja „Morro” organizowała sprzątanie grobów, zbierała fundusze i zamawiała msze za poległych. Wszystko to pod stałą obserwacją bezpieki i z pełną świadomością grożących jej konsekwencji.
W notatkach funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa czytamy, że co roku w okolicach sierpnia wśród byłych członków AK i rodzin poległych „wzmacniają się tendencje do utrzymywania ścisłej łączności, co obecnie przyjmuje formę wspólnego dbania o groby niektórych poległych A.K-owców”. Działalność Jadwigi Romockiej szczególnie rzucała się w oczy bacznym obserwatorom:
Jak donosi źr. „Samochód” niejaka ROMOCKA (matka b. czł. A.K. bat. „Zośka”, którzy polegli w czasie powstania) wśród ściśle otaczającego ją grona osób podtrzymuje tradycje powstania, organizuje opiekę nad grobami, msze za poległych A.K.-owców itp. Pod pretekstem omówienia sposobów zbierania funduszy na pielęgnację grobów zwoływała u siebie lub kolejno kogoś z tego grona zebrania pod pozorem spotkań towarzyskich, herbatek itp.21.
Mimo tych heroicznych starań, cmentarz, który na cztery lata niemal odcięto od jakichkolwiek form pielęgnacji, przedstawiał widok opłakany.
Kiedy na fali odwilży w roku 1954 możliwe były pierwsze prace remontowe na cmentarzu, zorganizowały i przeprowadzały je właśnie Romocka i jej towarzyszki.
To również one w latach sześćdziesiątych cierpliwością i uporem doprowadziły do gruntownego remontu niszczejących kwater. W roku 1961 odbyło się uroczyste odsłonięcie nowej tablicy pamiątkowej. Zawłaszczona przez komunistyczna władze uroczystość przybrała formę zmilitaryzowanego apelu, pełnego charakterystycznej retoryki kombatanckiej. Na pierwszy plan wysuwają się żołnierze Wojska Polskiego i harcerze, a jedyne odnotowane przez „Życie Warszawy” przemówienie to słowa ppk. Kozłowskiego wypowiedziane w imieniu zarządu okręgowego ZBOWiD. Matki – jak zwykle – pozostają w cieniu.
Jednak gdy tylko uwaga społeczeństwa opuściła teren cmentarza – rodziny ofiar na powrót zostały same wobec drobnych, lecz uciążliwych obowiązków narzucanych przez codzienność. Groby, wciąż znajdujące się w opłakanym stanie, należało posprzątać i umocnić. Wszelkie ingerencje w zagospodarowanie cmentarza wymagały jednak zdobycia nie tylko pieniędzy, lecz także – co nierzadko okazywało się trudniejsze – zezwolenia odpowiednich władz. W kolejnym roku (1962) groby zostały obramowane betonowym fundamentem i obłożone kostką. Mogiły wyrównano, przegniłe, poczerniałe brzozowe krzyże wymieniono na nowe. W sprawozdaniu z prac realizowanych na Działce „Zośki” Jadwiga Romocka i Anna Zawadzka z dumą podkreślają jakość wykonania tych symboli pamięci: „Krzyże te łączone są na zaciosy, a nie na gwoździe i obsadzone są w betonowych podstawach. Tabliczki z nazwiskami są odnawiane w taki sposób, że ich trwałość będzie zabezpieczona lepiej niż dotychczas.”20. Gdy śledzimy zapisy wysiłków tych zrozpaczonych kobiet, uderza niezwykła troska, z jaką odnoszą się do świętego dla siebie miejsca pamięci. W słowach Jadwigi Romockiej słyszy się wręcz matczyną czułość przeniesioną z nieobecnych synów na przedmioty ich upamiętniające. O miejscu pochówku wtajemniczeni piszą między sobą po prostu „Działka” – bez żadnych dodatkowych określeń, używając tylko wielkiej litery.
Kobiety dbają o to, by drogie im miejsce pamięci wyglądało należycie. Projekty zagospodarowania Działki konsultowano z architektami i plastykami, podjęto decyzję o wspólnym obsadzeniu całego terenu kwiatami, dzięki czemu miał on zachować „jednolity charakter”. Całość kosztów ponoszą rodziny poległych, wspierają ich jednak w miarę możliwości harcerze. Komitet Opieki nad Grobami – jak czytamy w sprawozdaniu – wystąpił wprawdzie do władz cmentarza o zwolnienie rodzin z opłat za utrzymanie grobów, lecz niestety zwolnienia takiego nie uzyskano. Bohaterskie kobiety musiały w tej sytuacji nie tylko samodzielnie radzić sobie z problemami, lecz także płacić haracz na rzecz oficjalnych instytucji.
Pożegnanie
Romocka i Halina Martin – autorka przejmującego artykułu o niej – widzą się po raz ostatni, kiedy ta druga zmuszona jest opuścić kraj. „Nic tu po tobie wśród umarłych. Jedź i pamiętaj.” – słyszy na pożegnanie. Jadwiga Romocka zmarła w połowie lat siedemdziesiątych. Halinie Martin zawdzięczamy jedno z najpiękniejszych jej wspomnień:
Widzę ją taką jak widziałam po raz ostatni. Kobieta w ciężkiej żałobie. Welon krepy do kolan. Stoi pomiędzy dwoma brzozowymi krzyżami. Gałąź różanego kwiecia jak tęcza spinająca łukiem dwa groby […] Matka wśród synów. Synów, których zobowiązania i zadania starała się wziąć na swe ramiona15.
Pamięć o pamięci
Elizabeth Jelin, argentyńska badaczka pamięci, dostrzega przepaść pomiędzy formami pamięci, dla wyrażenia których stosuje się odpowiednio „męską” i „kobiecą” symbolikę: „Kiedy dokonujemy personifikacji symboli bólu i cierpienia” – stwierdza autorka – „zazwyczaj ucieleśniamy je w postaci kobiet, podczas gdy mechanizmy instytucjonalne wydają się «przynależeć» do świata męskiego”16.
Jak dobrze rozpoznanie to pasuje do powstania warszawskiego! Wystarczy rzucić okiem na repertuar przestawień ikonograficznych obecnych na pomnikach. Z jednej strony bohaterscy wojownicy, z drugiej – opłakujące poległych kobiety (z tego uproszczonego schematu wyłamuje się nieco Warszawska Nike).
Choć wiele kobiet walczyło z bronią w ręku, to na pierwszy plan kobiecego obrazu wojny wybijają się zawsze opatrujące rannych sanitariuszki i opłakujące poległych matki czy kochanki. Takie wrażenie odnieść można nawet w bardzo nowoczesnym i prezentującym zróżnicowany obraz przeszłości Muzeum Powstania Warszawskiego. Czy bowiem do roli nieco drugoplanowej, podrzędnej wobec mężczyzn nie są sprowadzone nawet wychwalane w ramach jednego z ostatnich muzycznych projektów wokół powstania Morowe panny? Sam tytuł wydaje się wszak cytatem z Pałacyku Michla, który – obok cytowanej także na ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego Sanitariuszki Małgorzatki – powołał do życia swego rodzaju „płciowy kanon powstania”, za pośrednictwem którego naszą wyobraźnię zaludniają „fajne chłopaki”, co „na tygrysy mają wisy”, i „sanitariuszki, morowe panny”, które tym rannym chłopakom „dają buziaka”. Czy taki dobór obrazów nie sugeruje czasem, że prawdziwe powstanie, podobnie jak prawdziwą politykę, robili mężczyźni? Kobiety tymczasem dbały o to, żeby byli syci, żeby guziki były równo przyszyte, wreszcie: opatrywały rannych i chowały zmarłych.
Podobnie – jak się wydaje – bywa w badaniach nad pamięcią powstania. Liczą się uroczystości, obchody, pomniki, nazwy ulic, uchwały – to wszystko, co widać w przestrzeni publicznej, co dotyka porządku prawnego i symbolicznego w sferze politycznej. Tymczasem pamięć o powstaniu, zwłaszcza ta żałobna, którą zajmuję się w moich badaniach, przechowała się przede wszystkim dzięki codziennym, oddolnym działaniom zwykłych ludzi. Gdy w przestrzeni publicznej o powstaniu w ogóle nie wolno było mówić – kto i jakimi środkami ocalił pamięć dla kolejnych pokoleń? Kiedy zmarli nie mieli pomników, tablic nagrobnych, często nawet i grobów – kto zachował ich w sercach?
Znaczenie tej codziennej pamięci o charakterze rodzinnym, często organizowanej właśnie przez kobiety – trudne jest do przeceniania. Choć już pionierzy badań nad pamięcią zbiorową dostrzegali znaczenie transmisji bezpośredniej, zwłaszcza w obrębie rodziny17, to wydaje się, że akademickie badania nad pamięcią niesłusznie skoncentrowały się przede wszystkim na działaniach instytucjonalnych, zakrojonych na wielką skalę, których najpełniejszy wyraz stanowi polityka pamięci, zwłaszcza ta prowadzona na szczeblu państwowym czy narodowym. Jest to szkoda tym większa i tym mniej zrozumiała, że współczesny „zwrot pamięciowy” sytuuje się chętnie w opozycji do tradycyjnej akademickiej historii. O ile historycy mieli zajmować się głównie wielkimi procesami militarnymi, gospodarczymi i politycznymi, o tyle badacze pamięci jako jeden ze swych celów deklarują oddanie głosu tym, którzy dotychczas byli go pozbawieni.
Pora rzetelniej podejść do tej obietnicy!
Postscripta
I jeszcze dwa postscripta, jakie do historii Jadwigi Romockiej napisał wiek dwudziesty pierwszy. Najpierw relacja Stanisława Sieradzkiego „Śwista”:
Przez długi czas byłem bardzo bliskim przyjacielem domu Pani Jadwigi Romockiej, która zawsze witała mnie słowami: „Synku, synku”. Mieszkała na Mokotowie przy stadionie klubu Warszawianka. Potem przyszedł rok 1975 kiedy Pani Romocka też zakończyła życie. Niedawno zadzwonili do mnie znajomi, którzy znaleźli grób Pani Romockiej. Okazuje się, że nie ma ona żadnej rodziny i opuszczony grób się zawala. Pomyślałem sobie, że w Warszawie istnieją drużyny harcerskie imienia Andrzej Romockiego „Morro” a jego matka leży w walącym się grobie. Ja tego nie rozumiem18.
I pomoc nadchodząca ze strony, w którą raczej nie zwykliśmy spoglądać z nadzieją:
Nazywają się „Old Fashion Man Club” i działają od 2004 roku. Mają od 20 do 45 lat, pracują, wychowują dzieci. Początkowo była to grupa, którą charakteryzował skrajnie antykomunistyczny patriotyzm, stąd hasło: „Better Dead Than Red”. „Z czasem dochodziły nowe osoby i nasze plany zaczęły stopniowo nabierać większego rozmachu. Naszym celem stała się działalność bieżąca, nie tylko od święta (pomoc kombatantom, porządkowanie kwater) oraz chęć zachowania bezpośrednich wspomnień Powstańców i popularyzacja wartości i tradycji Powstania Warszawskiego wśród młodszych kibiców” – mówi jeden z członków grupy OFMC […]
Bliska relacja łączy kibiców Legii z batalionem „Miotła”: opiekują się kwaterami na Cmentarzu Powązkowskim, stoją w poczcie sztandarowym podczas pogrzebów, zorganizowali spotkania z Janem Romańczykiem „Łatą”, żołnierzem z baonu „Miotła”. „Pan Jan w międzyczasie stał się przyjacielem grupy, a nasza integracja ze środowiskiem baonu postępuje bardzo szybko”. Uporządkowanie zapomnianego grobu Jadwigi Romockiej, matki „Andrzeja Morro” i „Bonawentury”, żołnierzy batalionu „Zośka”, to także sprawka warszawskich kibiców19.
Tekst opiera się na fragmentach przygotowywanej przeze mnie książki pt. Powstanie umarłych. Historia pamięci o powstaniu warszawskim 1944-2014.
Cytowane źródła
1Ewa Celińska-Spodar, „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę…”. Andrzej Romocki „Morro” (1923-1944), „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej”, nr 5-6 2010.
2Jadwiga Romocka, Pamiętnik. (Rękopis)
3Relacja Stanisława Sieradzkiego „Śwista” dostępna na stronie: http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/relacje/relacja17.html
4Jadwiga Romocka, Pamiętnik.
5Tamże.
6Barbara Wachowicz, To „Zośki” wiara, „Rzeczpospolita” 04.09.2004.
7Cennymi źródłami informacji na temat powojennych losów Jadwigi Romockiej są artykuły: Barbara Wachowicz, Matka – co za skarb!, „List do Pani. Miesięcznik Polskiego Związku Kobiet Katolickich”, 2(161) 2008, a także wstęp Barbary Wachowicz do nowego wydania „Zośki” i „Parasola” Aleksandra Kamińskiego: Polska godna szacunku, (wstęp do:) „Zośka” i „Parasol”, Iskry, Warszawa 2009.
8Relacja Ireny Gajewskiej „Iry” w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
9Zob. Barbara Wachowicz, Polska godna szacunku, (wstęp do:) Aleksander Kamiński, „Zośka” i „Parasol”, Iskry, Warszawa 2009, s. 17.
10List cytowany w: Barbara Wachowicz, Polska godna szacunku, s. 17.
11Halina Martin, Postać z greckiej tragedii, „Tygodnik Polski”, czerwiec 1975.
12Barbara Wachowicz, Polska godna szacunku, s. 14.
13Tamże, s. 14
14Halina Martin, Postać z greckiej tragedii, „Tygodnik Polski”, czerwiec 1975.
15Tamże.
16Elizabeth Jelin, Los trabajos de la memoria, SSRC, Madrid 2002, s. 99 (zob. cały rozdział poświęcony „płci pamięci”: ss. 99-115.)
17Maurice Halbwachs wspomina o roli dziadków w zachowaniu ciągłości pamięci. (zob. Maurice Halbwachs, Społeczne ramy pamięci, przeł. Marcin. Król, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1969, s. 252). Podobnym tropem podąża Marc Bloch (Pochwała historii, czyli o zawodzie historyka, przeł. Wanda Jedlicka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1960, ss. 65-66).
18Relacja Stanisława Sieradzkiego „Śwista” dostępna na stronie internetowej: http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/relacje/relacja17.html
19Natalia Budzyńska, Patriotyzm warszawskiego kibica, http://prasa.wiara.pl/doc/456804.Patriotyzm-warszawskiego-kibica/