Zastanawialiście się kiedyś nad tym, że każda muzyka jest formą ukrytej tresury ciała? Jeśli tylko naprawdę do nas dociera, zaraz zaczynamy podrygiwać, przytupywać, maszerować albo tańczyć, robimy się weseli albo smutni, pobudzeni bądź wyciszeni. Wszystko w zależności od tego, co akurat słyszymy…
Muzyka niepokojąco przypomina więc totalitarną kontrolę umysłów. Nie zmusza nas do tańca – sprawia raczej, że sami chcemy tańczyć, jak nam zagrano.
Tresura małych potworów
Pamiętacie Dźwięki muzyki (1965) z Julie Andrews? Sądzę, że przedstawiają to zjawisko wyjątkowo przekonująco. Dla tych, co dawno nie widzieli: owdowiały i zgorzkniały Georg von Trapp, oficer marynarki, próbuje dyscyplinować swoje dzieci, wdrażając je do wojskowego drylu. Mają reagować na komendy wydawane gwizdkiem, ustawiają się karnie w szeregu do prezentacji itd. Jak łatwo się domyśleć – ojciec nie odnosi sukcesu. Dzieci powoli stają się małymi potworami.
Sytuacja ulega zmianie, gdy do domu von Trappów przybywa sympatyczna guwernantka Maria (Julie Andrews). Sztuka dyscyplinowania podopiecznych przychodzi jej całkiem bez trudu. Więcej nawet: dzieci są tresurą zachwycone! Maria uczy je piosenek i synchronizuje w taneczno-wokalnych numerach, wznosząc dzieci na wyżyny dyscypliny, o której ich ojciec i jego wojskowi podkomendni mogli jedynie marzyć.
Komedię Pacyfikator (2005) można traktować jako interesujące przekształcenie tego samego motywu. (Film zresztą otwarcie nawiązuje do Dźwięków muzyki – jeden z bohaterów ma nawet występować w tym musicalu.) Grany przez Vina Diesela komandos – typ twardziela o nieprzystępnej powierzchowności i o złotym sercu – zostaje nieoczekiwanie wyznaczony na nianię/ochroniarza dzieci. Szybko zaprowadza w domu wojskowy dryl, który staje się panaceum na wszystkie problemy, niczym śpiewane przez guwernantkę Marię piosenki. Dzieci przechodzą musztrę, raportują, robią pompki i… są zachwycone!
Czterdzieści lat później
W świecie, w którym głównym narzędziem kontroli okazują się słodkie piosenki i dobre nianie, komandos staje się uosobieniem niewinności?
Między premierami filmów upłynęło dokładnie czterdzieści lat. Czy przejście od wojskowego drylu do śpiewania i z powrotem mówi nam coś ważnego o przemianach kultury, które zaszły w tym czasie?
Czyżby zmiana ta sugerowała, że dziś mamy poczucie, że otacza nas taka ilość ukrytej przemocy i dyscypliny, że jawna tresura okazuje się zbawienna i ożywcza?
O Pacyfikatorze nietrudno jest pomyśleć jako o odwróceniu Dźwięków muzyki. W Dźwiękach… nieobecna jest matka, w Pacyfikatorze brakującą figurę stanowi ojciec (wbrew regułom komedii ginie zastrzelony na początku filmu w dość dramatycznej scenie). Dzieci żyjące we współczesnym świecie nieustającej zabawy, troskliwości i poświęcanej im uwagi (a więc w świecie zasad guwernantki Marii) z niecierpliwością czekają na powrót ojca i symbolizowanej przez niego dyscypliny.
W Dźwiękach melodii dobro i piękno muzyki przedstawione były jako odpowiedź na nadchodzący faszyzm i jego kontrolę umysłów opartą na wojskowej dyscyplinie. Czy Pacyfikatora można i w tej materii czytać przez strukturalne odwrócenie? Czy dziś bardziej boimy się ukrytych manipulacji niż otwartej przemocy?
W świecie, w którym głównym narzędziem kontroli okazują się słodkie piosenki i dobre nianie, komandos staje się uosobieniem niewinności. Czy to z kolei nie pułapka, która prowadzi nas do fantazjowania o powrocie przemocy jawnej, którą przynajmniej widzimy i rozumiemy?