Co łączy pseudonaukę z polityką Donalda Trumpa? Brexitowców i zwolenników Wielkiej Lechii? Ruchy antyszczepionkowe z naszą rodzimą prawicą? Odpowiedzią na tę zagadkę jest kult przeszłości połączony z nieufnością wobec przyszłości. Hasła „powrotu do natury” i „powrotu do dawnej wielkości”, odrzucenie „big pharmy” i „spisku elit” są ufundowane na bardzo podobnych przesłankach. Tym podobieństwem powinni się zainteresować zarówno ci, których interesuje skuteczna walka z pseudonauką, jak i ci, którzy chcieliby lepiej zrozumieć współczesną politykę.
Przyszłość jest podejrzana. W mijającej dekadzie straciła moc uwodzenia tłumów i nadawania sensu politycznym przedsięwzięciom. Zamiast wizji przyszłości wybieramy więc tych, którzy proponują nam powrót przeszłości – uczynienie Ameryki na powrót wielką, odrodzenie imperium brytyjskiego czy Polskę naszych dumnych ojców.
Przyszłość i teraźniejszość mają po swojej stronie naprawdę sporo argumentów. Spadająca śmiertelność niemowląt, wzrastająca długość życia, wolność i wzrost gospodarczy. Na zdrowy rozsądek poza historykami nie powinno być chętnych do podróży wehikułem czasu do średniowiecza ani nawet kilkadziesiąt lat wstecz. A jednak „kiedyś było lepiej” – owo bojowe zawołanie turbopatriotów na całym świecie – zyskuje coraz więcej zwolenników.
Przeszłość może nie była doskonała, ale przynajmniej jest już oswojona. A i z tą niedoskonałością kwestia jest skomplikowana, bo przeszłość przywoływana przez turbopatriotów to jednak miejsce znacznie przyjemniejsze niż przeszłość rzeczywista. Królują w niej heroizm, porządek i tradycyjne wartości. Ludzie są jacyś szlachetniejsi, kuchnia smaczniejsza, czasy lepsze…
Przeszłość odmalowywana przez politykę historycznych analogii jest bardzo atrakcyjna. Kto by nie chciał pożyć trochę na dworze tureckiego sułtana z serialu Wspaniałe stulecie, którego polską kopią miała się stać Korona królów? Kto z nas czasem nie marzy skrycie o przywdzianiu błyszczącej zbroi i przeniesieniu się na płótna współczesnych Matejków reprodukowane na niezliczonych patriotycznych koszulkach, obudowach na telefon i tapetach na pulpit? Kto by nie chciał swojego męstwa i sprytu poddać próbie ramię w ramię z bohaterami Czasu honoru albo Wojennych dziewczyn? Nawet jeżeli czasy były straszne, to przynajmniej ludzie byli jacyś lepsi. No i wszystko było prostsze. Zło było złem, dobro dobrem. Mężczyźni, kobiety, Polacy, Niemcy, rycerze i chłopi – każdy znajdował się na swoim miejscu. Świat był uporządkowany. Te reguły rządzące polityką nostalgii i towarzyszącym jej biznesem są już dobrze rozpoznane przez badaczy.
Rachunek sumienia
Ale za upadek przyszłości w zbiorowej wyobraźni odpowiadają nie tylko piewcy przeszłości. To także nasza wina. Naukowców, publicystów, polityków, wszystkich tych, którzy wierzą w przyszłość i na nią chcieliby postawić w trwającym sporze. Od kilkunastu lat ponosimy porażkę za porażką. Nie potrafimy ani zmobilizować publiczności nadzieją na lepsze jutro, ani w wiarygodny sposób przestrzegać przed rzeczywistymi grożącymi światu niebezpieczeństwami, w obliczu których niezbędna jest natychmiastowa mobilizacja. Gender przeraża wyborców mocniej niż globalne ocieplenie, marksizm kulturowy wydaje się straszniejszy niż rzeczywiste akty przemocy, rozpuszczenie w kosmopolitycznej tożsamości – bardziej niepokojące niż zaraza, głód i wojna… W kulturze masowej nie potrafiliśmy wygrać z Trumpem, ruchami antyszczepionkowymi i serialem Czarne lustro.
Ulegliśmy złudzeniu, że rozwój jest tak oczywisty, a korzyści z niego tak wielkie, że przyszłość po prostu nie potrzebuje reklamy. Zwrot ku jutru wydawał się naturalnym wyborem dla każdego normalnie myślącego człowieka. W dodatku ideolodzy postępu uparcie nie zauważali ani jego negatywnych konsekwencji (jak choćby degradacja środowiska naturalnego czy coraz większe prerogatywy wielkich korporacji), ani też prostego faktu, że nie wszyscy korzystają z jego dobrodziejstw w równym stopniu. Zaślepiła nas wiara w nieuchronność postępu – przestrzega Timothy Snyder w książce Droga do niewolności – przekonanie, że dla rozwoju nie ma alternatywy. „Jak ktoś za bardzo uwierzy w demokrację, to zapomina, że kapitalizm tworzy nierówności generujące postawy antydemokratyczne – mówi w wywiadzie Snyder. – Jak ktoś za bardzo wierzy w postęp technologiczny, to nie zauważa, że staliśmy się głupsi, od kiedy mamy internet i smartfony”. Nie znam wprawdzie badań, które by potwierdzały, że od smartfonów zgłupieliśmy, ale zaniedbania, na które wskazuje amerykański historyk, są faktem. Kto ma wzrok utkwiony w horyzont lub w gwiazdy, ten łatwo może się potknąć o kamień albo wpaść do studni. Klasyczny przykład pychy, która prowadzi do upadku.
Dlatego warto raz jeszcze powiedzieć to wprost: to my, zaślepieni wiarą w przyszłość, ponosimy znaczną część odpowiedzialności za powrót przeszłości. To samo dzieje się teraz na wielu polach. Nowoczesna służba zdrowia, która straciła z oczu poszczególnych pacjentów, odpowiada za ich odwrót do fałszywie pojętej „naturalności”, szarlatanów i antyszczepionkowych guru. Nauka ogrodzona w swoich wąskich specjalizacjach, niezainteresowana komunikacją z szeroką publicznością przygotowała grunt pod pseudonaukę. Ślepa pogoń za wzrostem gospodarczym doprowadziła nie tylko do dewastacji środowiska naturalnego w wielu aspektach, lecz również – co może nawet gorsze – do nieufności i egoizmu, które blokują niezbędne inicjatywy naprawcze czy wręcz ratunkowe.
Przebudzenie turbopatriotyzmu, które obserwujemy w ostatnich latach w Polsce i na świecie, to pod wieloma względami element tej wielkiej kontrrewolucji przeszłości. Powiedzmy więc wprost: to pycha softpatriotów wywołała demony turbopatriotyzmu. Za sukcesem prawicy stoi nie tylko geniusz retoryczny Jarosława Kaczyńskiego, nie tylko siła oddziaływania nostalgicznych mitów, lecz także niezgrabność, z jaką przez lata próbowaliśmy wcisnąć każdemu po kawałku czekoladowego orła i dorysować uśmiech na każdej twarzy, niezależnie od tego, czy ktoś miał powody do zadowolenia, czy nie.
Ilustracja: Future by Nick Youngson CC BY-SA 3.0 Alpha Stock Images
Postanowienie poprawy
Jeżeli się nie mylę, jeżeli kult narodowej przeszłości naprawdę zrodził się z rozczarowania polityką postępu, to sensowną próbę powrotu na kurs ku przyszłości trzeba rozpocząć od rzetelnego zrozumienia turbopatriotyzmu. Od lat przy każdej możliwej okazji powtarzam, że pisma pseudonaukowych szarlatanów powinny być częścią programu szkolnego, że przyszły lekarz powinien doskonale znać argumenty antyszczepionkowców i reguły cudownych terapii witaminą C. Nie po to, by kopiować nieczyste zagrania, do jakich nierzadko uciekają się oszuści, lecz po to, by lepiej zrozumieć własne błędy. Pseudomedycyna karmi się bowiem słabościami medycyny. Nikt nie potrafi wytknąć „bezduszności systemu” czy „typowych wad lekarzy” tak celnie jak człowiek, który żyje ze sprzedawania staruszkom liofilizowanych buraków po dziewięćdziesiąt pięć złotych za sześćdziesiąt kapsułek. Na tej samej zasadzie liberałowie czy lewica powinni uczyć się od prawicy. Nie po to, by powtarzać retoryczne sztuczki, ale po to, by dostrzec własne wady i słabości oczami tych, którzy żyją z ich celnego wytykania.
Jeżeli poważnie myślimy o przeciwstawieniu się turbopatriotyzmowi i zaproponowaniu konkurencyjnego wobec niego programu, to odpowiedzią nie może być nasz powrót do przeszłości – jakaś próba powtórzenia chocholich tańców z czekoladowym orłem i sprzątaniem psich kup. Trzeba iść naprzód i kontynuując rozpisaną w pierwszym rozdziale dialektyczną relację, szukać nowej antytezy dla turbopatriotycznego populizmu.
Musimy pracować nad językiem, który opierałby się na rzeczowej debacie o tym, co można i trzeba zmienić; pokazać, że plany, projekty, a nawet marzenia są lepsze niż rekonstrukcje i analogie historyczne. Żeby znów liczyć się w teraźniejszości, musimy odzyskać dla polityki nadzieję, bo w walce o rząd dusz tylko nadzieja może zmierzyć się z nostalgią. Słusznie więc Timothy Snyder nawołuje do budowy „polityki odpowiedzialności”. Nie ma już powrotu do ślepej wiary w to, że lepsze jutro po prostu nam się należy. Ci, którzy odwołują się do przeszłości, zawsze pokonają nas w licytacji na apodyktyczną pewność. Dlatego musimy pokazać, że przyszłość może być lepsza. Nie dlatego że historia się skończyła, a jakieś dziejowe prawa skazują nas na postęp i przyszłe szczęście. Ale dlatego że przyszłość – w przeciwieństwie do przeszłości – przynajmniej w pewnym zakresie wciąż zależy od naszych działań. Warto o nią walczyć.
SPOILER ALERT: To był ostatni fragment, ostatniego rozdziału mojej nowej książki pt. „Turbopatriotyzm”. Teraz już nie musicie jej kupować, żeby wiedzieć, jak się skończy. Ale jeżeli chcecie, to oczywiście możecie. Na przykład po to, żeby się dowiedzieć, jak to się wszystko zaczęło…
https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/turbopatriotyzm