Byłem na Smoleńsku. Jestem o jakieś 90 minut starszy. Choć na sali kinowej wydawało mi się, że upłynęły wieki. Pory roku przychodziły i przemijały, wysychały oceany, góry wypiętrzały się i upadały, a ja wciąż nie rozumiałem, o co chodzi. Podobne wrażenie, jeśli dobrze czytam pozawerbalne sygnały, mieli także widoczni na ekranie bohaterowie.
Ale o co chodzi?
Nie jestem ekspertem od filmu ani nawet szczególnie zapalonym kinomanem, więc może ten rekord dałoby się wyrównać, ale jak dotychczas Smoleńsk to najsłabszy film jaki w życiu widziałem.
O słabych filmach można jednak pisać równie dobrze, jak o tych najlepszych. A może nawet lepiej, bo doznania etyczne i estetyczne nie przesłaniają nam samej filmowej materii i jej struktury.Trzeba tylko znaleźć do nich jakiś klucz.
Długo nie mogłem odkryć wytrychu, którym można by otworzyć dzieło Krauzego. Jacyś ludzie rozmawiają, jeżdżą samochodami, piją drinki w barach i dyskotekach. Ale po co to wszystko? Do czego służy?
Aż przypomniałem sobie, że gdzieś już o tym czytałem…
Czym jest pornografia
Umberto Eco, Jak rozpoznać film pornograficzny z tomu Zapiski na pudełku od zapałek:
W filmach pornograficznych roi się od postaci, które wsiadają do samochodu i przemierzają całe kilometry, od par, które tracą niewiarygodnie dużo czasu na zameldowanie się w hotelu, panów, którzy marnują cenne minuty w windzie, zamiast od razu udać się do pokoju […].
Powody tego stanu rzeczy są oczywiste. Film, w którym Gilberto gwałciłby bez wytchnienia Gilbertę od przodu, tyłu i z boku, byłby nie do wytrzymania. Fizycznie dla aktorów i finansowo dla producenta. Przekraczałby też wytrzymałość psychiczną – widza, aby bowiem doszło do naruszenia obyczaju, w tle musi toczyć się zwyczajne życie. Przedstawienie zwyczajnego życia to dla każdego artysty jedno z najtrudniejszych zadań, natomiast ukazanie zboczenia, zbrodni, gwałtu, tortury jest bez porównania łatwiejsze. […]
Jeszcze raz od początku. Wchodzisz do kina. Jeśli bohaterowie więcej czasu, niż pragnąłbyś, poświęcają na pokonywanie odległości dzielącej A od B, oznacza to, że oglądasz film pornograficzny.
Do czego to służy?
Definicja Eco jest przewrotna, bo pokazuje nam, że choć w (dosłownie rozumianej) pornografii chodzi – oczywiście – o seks, to żeby rozpoznać ją jako gatunek, musimy przyjrzeć się właśnie wszystkiemu, co seksem nie jest.
W pornografii wszystko, co nie jest spółkowaniem, pozbawione jest wartości, służy jedynie wypełnieniu przerw między kolejnymi aktami seksualnymi mającymi rozładować energię libidalną. Samo spółkowanie pokazane jest z kolei w sposób dosłowny, bez żadnych zawoalowań, metafor, chwytów artystycznych – i tylko ono tak naprawdę liczy się w filmie.
Jeżeli tę samą logikę spróbujemy zastosować do Smoleńska, zobaczymy bez trudu, że jest to dosłowny odpowiednik pornografii w świecie filmów teoriospiskowych.
Cały film służy temu, by w sposób jak najbardziej dosłowny i niepozostawiający miejsca na interpretację pokazać świat, w którym Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu pasażerów TU-154 zamordowali Rosjanie, którzy potem – przy wydatnej współpracy agentów i „pożytecznych idiotów” – utrzymują Polaków w kłamstwie.
Odpowiednikiem aktu seksualnego są więc na ekranie i wybuch, i wykrzywione w nienawiści twarze przeciwników, i mroczna postać rosyjskiego agenta (Jerzy Zelnik) dyktującego wypowiedzi dziennikarzom, zastraszającego świadków, a w razie potrzeby nawet mordującego ich.
Dosłowności jest jednak w filmie jeszcze więcej. Manifestuje się ona w scenariuszu pozbawionym jakichkolwiek wątków pobocznych, dialogach, którym brakuje choćby odrobiny głębi, płaskich, papierowych postaciach. Nawet sposób kręcenia i wystrój wnętrz jest w jakiś niepokojący sposób pornograficzny. W jednej ze scen za wdową po mocno związanym z NATO generale widzimy półkę, na której ustawione są w równym rządku model F16, flaga USA i srebrny krzyż – jakby wszystko trzeba było widzowi napisać wielkimi literami.
Utopieni w dosłowności
Kto przeczytał streszczenie akcji filmu albo zobaczył jego trailer, pomyślał pewnie od razu o Człowieku z marmuru i Człowieku z żelaza Andrzeja Wajdy czy JFK Olivera Stone’a. To właśnie zestawienie z tymi filmami, do których opowieść Krauzego wydaje się nawiązywać tak mocno, pokazuje najdobitniej, że mamy do czynienia z pornografią.
Bohaterom Wajdy chcemy i możemy towarzyszyć w ich drodze, bo historyczne wydarzenia i mocne tezy są tylko tłem dla ich ludzkich zmagań. Nawet Krystyna Janda nie zagrałaby dobrze, gdyby zupełnie nie miała co grać.
Najważniejsza scena JFK to ta, w której prokurator Garrison (Kevin Costner) kłóci się z żoną. Grana przez Beatę Fido dziennikarka TVM-SAT (znów pornograficzna dosłowność) niby ma jakiegoś partnera, niby nawet się z nim kłóci (a w jednej scenie nawet uprawiają seks), ale ich spotkania nie służą budowaniu żadnej relacji, dzięki której widz mógłby tych bohaterów pokochać, znienawidzić albo przynajmniej zrozumieć.
Można nie zgadzać się z wizją Stone’a, w której proste odpowiedzi zwykle okazują się fałszywe, a za wszystkim stoi ukryte (spiskowe) dno. Ale nawet wtedy z oglądania filmu czerpać można satysfakcję związaną z obserwowaniem rozwoju postaci, budowania świata, kształtowania opowieści…
Tymczasem choć na pozór Smoleńsk składa się z tych samych elementów (jest tropiciel, rozmowy z informatorami, wszechobecna zmowa milczenia), u Krauzego na ekranie liczą się tylko te sceny, w których możemy pławić się w dosłowności. Wszystko inne zostało zaniedbane, potraktowane po macoszemu, zepchnięte do roli wypełniacza.
Zasługujemy na więcej
A szkoda. Bo i same wydarzenia z 10 kwietnia i zbudowane w oparciu o nie skonfliktowane mitologie zasługują na dobry film.
Niestety, po obejrzeniu Smoleńska nikt nie zmieni zdania, nikt nie wyjdzie z kina z czymkolwiek innym niż niesmak lub tania satysfakcja (albo jedno i drugie).
Ten film nie zmieni świata, bo pornografia jest bezpłodna.