Dzisiaj nietypowa sytuacja. Obszerny list wysłał do mnie dr hab. Mariusz Kowalski – autor książki, której fragment – przedrukowany na internetowych łamach „Najwyższego Czasu!” – wzbudził niedawno moje wątpliwości.
Na prośbę autora zamieszczam list w całości. Wydaje mi się, że to dobra okazja, żeby zainteresowani czytelnicy mogli wyrobić sobie pogląd. Nie tyle na kwestię genetyki i haplogrup (bo nie temu zagadnieniu poświęcona jest „Mitologia Współczesna”), ale przede wszystkim na meandry współczesnej komunikacji, w której strony sporów są bardzo narażone na upraszczanie poglądów przeciwnika i zastępowanie rzeczywistych dyskutantów słomianymi kukłami.
Mariusz Kowalski
Odpowiedź na uwagi dotyczące moich poglądów zamieszczone w tekście Marcina Napiórkowskiego pt. „Rasistowskie imperium Lechitów”
Niektórzy głoszą mądrość, że nie ważne jak się o kimś mówi czy piszę, najważniejsze by nie przekręcano nazwiska. Może więc powinienem być zadowolony? Niemniej, nadarza się okazja by wyjaśnić kilka nieporozumień.
Nie dawno na stronach blogu Mitologia Współczesna oraz stronach Krytyki Politycznej ukazał się tekst semiotyka kultury, dr hab. Marcina Napiórkowskiego, zatytułowany „Rasistowskie imperium Lechitów”, stanowiący omówienie mojego tekstu publicystycznego sprzed dwóch lat „Polacy potomkami Ariów” (Najwyższy Czas!, 37-38, 2016). M. Napiórkowski recenzuje, co prawda, tekst znaleziony w Internecie, który zatytułowany jest „Skąd pochodzą Polacy? Jesteśmy potomkami potężnego ludu, twórców starożytnych cywilizacji!”, myśląc, że jest to tekst nowy, ale poza zmienionym tytułem (ja nie jestem autorem tej zmiany) jego zawartość jest taka sam. Tu link do tego tekstu.
Powołując się na wspomniany tekst M. Napiórkowski przypisuje mi poglądy rasistowskie, przejmowanie pałeczki od badaczy przygotowujących grunt pod ideologię nazistowską, opieranie się na koncepcjach rosyjskich pseudonaukowców, i wiele innych mało pochlebnych cech. W zasadzie można by potraktować tego typu zarzuty z przymrużeniem oka, traktując je jako nieporozumienie. Niemniej różni ludzie ten tekst czytają, a cześć z nich traktuje go bardzo poważnie (pojawiły się pod nim konkretne komentarze), więc postanowiłem zareagować.
Już sam tytuł tekstu M. Napiórkowskiego („Rasistowskie imperium Lechitów”) jest nieprawdziwą sugestią, gdyż po pierwsze, nigdy nie wypowiadałem się o wyższości rasowej jednych grup nad drugimi, po drugie zaś nigdy nie zajmowałem się szerzeniem idei lechickiego imperium.
Odnoszę wrażenie, że M. Napiórkowski mógł w dużym stopniu zasugerować się opiniami zawartymi w anonimowych i nie podpartych żadnymi autorytetami naukowymi recenzjach, umieszczony na blogach „Se czytam” i „Sigillum Authenticum”. W każdym razie powołuje się na nie i nazywa godnymi polecenia krytycznymi omówieniami. Zachowuje się przy tym dość niekonsekwentnie, gdyż w innym ze swoich tekstów („Przepis na pseudohistoryczny bestseller. Cała postprawda o imperium Lechitów”), sam krytykuje „turbolechitów” – i słusznie – za czerpanie wiedzy z internetu.
Nie mogąc się zgodzić że zdecydowaną większością opinii M. Napiórkowskiego, mimo wszystko jestem wdzięczny za jego krytyczne omówienie. Tak samo odnoszę się również do wspomnianych recenzji anonimowych (autorów znam z imienia i nazwiska, ale pod tymi recenzjami się nie podpisali). Dzięki nim mogę dostrzec słabe strony mojego tekstu. Na pewno mógłbym wyrażać się bardziej precyzyjnie i starać się nie używać skrótów myślowych, wyjaśniając dokładnie o co mi chodzi. Tak jest na przykład z zacytowanym przez M. Napiórkowskiego fragmentem: „Mylili się więc naziści, uważając nordyków za najczystszych Aryjczyków. Najbardziej charakterystycznym dla Ariów typem rasowym musiał być bowiem typ subnordyczny”, gdzie najpierw piszę co na temat Aryjczyków uważali naziści (i to oni, nie ja, zwracali uwagę na czystość rasową), a później staram się ukazać zupełnie inną rzeczywistość (i to w odniesieniu do Ariów nie Aryjczyków), nie nawiązując jednak w żaden sposób do czystości rasowej (mówię jedynie o najbardziej charakterystycznym typie rasowym). M. Napiórkowski ma jednak wątpliwości co do znaczenia tego fragmentu, co pokazuje, że skróty myślowe przy tego typu zestawieniach mogą wywoływać niezamierzone przez autora interpretacje. Podobnie jest z innymi cytowanymi przez M. Napiórkowskiego fragmentami mojego tekstu.
skróty myślowe przy tego typu zestawieniach mogą wywoływać niezamierzone przez autora interpretacje
Na podstawie innych komentarzy wiem również, że wielu czytelników nie było merytorycznie przygotowanych do odbioru mojego tekstu. Niedomówienia i skróty myślowe tam zawarte powodowały, że duża część tych komentatorów odczytywała je niezgodnie z moimi intencjami, często poszukując w nich tego co chcieliby usłyszeć (w zależności od ich intencji, oczekiwań i wcześniej usłyszanych – niekoniecznie zgodnych z prawdą – opiniach o moich poglądach). Być może zbyt silnie akcentowałem kwestie związane z Ariami, co u niektórych osób mogło przywoływać złe skojarzenia. Okazuje się bowiem, że całkiem pokaźna liczba osób nie wie nic o starożytnych Ariach (współtwórcach cywilizacji indyjskiej i perskiej), słyszała natomiast o koncepcjach rasy aryjskiej lansowanej przez różne skrajne i rasistowskie środowiska. Tym ostatnim proponuje więc na początek lekturę publikacji wydanej przez Tygodnik Polityka pt. „Od Ariów i Drawidów po Indie i Pakistan” (2017 r.):
Nieporozumienie budzi również wykorzystanie przeze mnie wyników badań genetycznych, dostarczających ważnych informacji na temat proporcji w rozmieszczeniu nosicieli poszczególnych haplogrup Y-DNA i mtDNA. Nie mają one jednak żadnego związku z rasowym zróżnicowaniem gatunku ludzkiego. Można to łatwo sprawdzić porównując występowanie haplogrup w społecznościach należących do różnych ras. Haplogrupa Y-DNA R1b dominuje, tak u afrykańskich, czarnoskórych Fulanów (Fulbe), jak i u bladolicych mieszkańców Wysp Brytyjskich. Haplogrupa R1a m.in. u Polaków i u azjatyckich, „mongoloidalnych”, Kirgizów.
Genomy będące markerami haplogrup, nie maja wpływu na wygląd człowieka, ale mają tę przydatną właściwość, że z pokolenia na pokolenie ulegają jedynie bardzo powolnym mutacjom, dając badaczom możliwość uchwycenia ciągłości linii genealogicznych i ich wzajemnego pokrewieństwa. Tę ich właściwość wykorzystuję również i ja.
O tych sprawach rozmawiały nie tak dawno (artykuł z 19 sierpnia 2018) na łamach Krytyki Politycznej Karin Bojs (autorka książki „Moja europejska rodzina. Pierwsze 54000 lat”) i Olga Wróbel:
Karin Bojs uważa, że na podstawie struktury genomów można wskazywać odmienne pochodzenie różnych narodów europejskich:
„W genomie Polaków widać bardzo silne ślady trzeciej fali migracyjnej, wspomnianych już pasterzy z kultury grobów jamowych, którzy poprzez Dunaj dotarli na tereny dzisiejszej Polski wzdłuż rzek, na przykład Wisły. Stworzyli tu bardzo silną kulturę ceramiki sznurowej, zwanej tak od zdobienia naczyń za pomocą odciśniętego w mokrej glinie sznurka (dawniejsza nazwa to kultura toporów bojowych). To oni przyczynili się do rozprzestrzenienia języków indoeuropejskich. Ponad 80% polskich mężczyzn znajdzie w swoim genomie ślady tych właśnie pasterzy”.
Wiedza o haplogrupach pozwala więc nam zrozumieć zjawiska i procesy historyczne. Uważam jednocześnie, że nasze dzieje, poprzez procesy długiego trwania, oddziałują na teraźniejszość. Z tego powodu wiedza o haplogrupach pozwala, moim zdaniem, rozumieć również teraźniejszość.
Niestety, zagadnienia genetyczne są przy odczytywaniu moich tekstów bardzo często interpretowane niezgodnie z ich rzeczywistym znaczeniem. Dlatego chciałbym wszystkich sceptyków, w tym M. Napiórkowskiego, przekonać do innego spojrzenia na haplogrupy. Zajmuję się już kilka lat tą problematyką, co pozwala mi dokonać pewnej konceptualizacji ich fenomenu. Może zabrzmi to zaskakująco, ale one tylko pozornie mają związek z genetyką. Tylko taki, że dla ich wyznaczania stosuje się genomy zawarte w naszym DNA. Oraz to, że potrafią to robić jedynie genetycy. I tylko tyle. Bo z punktu widzenia nauk społecznych (historii, geografii, archeologii, językoznawstwa) biologiczne funkcje tych genomów nie mają żadnego znaczenia. Odpowiadają one bowiem jedynie za wewnątrzorganiczne procesy. Na przykład, genomy haplogrupy żeńskiej (mtDNA) regulują oddychanie wewnątrz komórkowe, co nie ma żadnego związku nie tylko z działalnością jednostek i społeczności ludzkich, ale także z ich fizycznym zróżnicowaniem.
Jedyną interesującą nas właściwością tych genomów jest to (ale mogłyby być to każde dowolne fragmenty naszego organizmu, gdyby miały taką właściwość), że z pokolenia na pokolenie ulegają jedynie bardzo powolnym mutacjom, co pozwala ustalać ciągłość pokoleniową, tak w linii żeńskiej (haplogrupa mtDNA), jak w męskiej (haplogrupa Y-DNA). W praktyce oznacza to, że syn jest nosicielem takiej samej haplogrupy jak jego ojciec, a córka takiej samej jak jej matka. To samo powtarza się w kolejnych pokoleniach. Haplogrupy, niezależnie od sposobu ich ustalenia, spełniają więc z punktu widzenia moich zainteresowań jedynie funkcje techniczne, służąc jako oznaczniki (markery) pewnego zjawiska. Dzięki nim dowiadujemy się, jak poszczególne linie genealogiczne są rozmieszczone na kuli ziemskiej, ilu mają nosicieli, skąd mogą pochodzić i co nam mówią o związkach pomiędzy poszczególnymi jednostkami i społecznościami ludzkimi.
Spójrzmy na organizację i oznaczanie szlaków turystycznych. Jeden może być oznaczony farbą zieloną, inny czerwoną. To za jakich związków chemicznych zrobiona jest farba o danym kolarze nie ma jednak w tym kontekście żadnego znaczenia. Nas interesuję bowiem tylko to, by dotrzeć do obranego przez nas celu. Tak samo jest z haplogrupami. Nie interesuje nas z jakich związków chemicznych zrobione są genomy danej haplogrupy, oraz za co te genomy odpowiadają w naszym organizmie, ale to że precyzyjnie wyznaczają poszczególne linie genealogiczne, pozwalając wnioskować nam o związkach pomiędzy jednostkami, jak i pomiędzy całymi zbiorowiskami ludzkimi.
Haplogrupy to odpowiednik konwencjonalnych nazwisk, tyle tylko że uformowanych sposób naturalny i zapisanych chemicznym „alfabetem” w „metryce”, którą nosimy wewnątrz naszego DNA. Spójrzmy na konwencjonalne nazwiska. Tam gdzie w dużej grupie pojawili się emigranci z Polski, tam mamy dużo osób o nazwisku Kowalski (Niemcy, Ukrainy, USA – po 10-15 tys.). Tam gdzie się pojawili emigranci z Niemiec, tam dużo jest osób o nazwisku Mūller (w różnych jego odmianach: Miller, Meller, itd.). Pojawią się zapewne pomiędzy nimi pojedynczy Kowalscy (tak jak i Millerowie wśród Polaków), jako efekt wcześniejszej migracji Polaków do Niemiec, ale będzie ich proporcjonalnie mniej. Te informacje mówią nam wiele o genezie społeczeństw, tradycjach które kształtowały ich kultury, oraz o związkach pomiędzy poszczególnymi społecznościami. Mówią nam dużo o ich przeszłości, ale pozwala również zrozumieć teraźniejszość, która jest jedynie ostatnim znanym etapem procesu historycznego.
Dzięki badaniom genetyków wiemy, że na wschodzie Europy zdecydowanie przeważa dziedziczone przez mężczyzn naturalne „nazwisko” R1a, na zachodzie zaś Europy inne „nazwisko” dziedziczone przez mężczyzn, określone mianem R1b. Nosiciele tych dwóch „nazwisk” posiadali co prawda wspólnego przodka (nosiciela „nazwiska” R1), ale było to jakieś 20-30 tys. lat temu. Struktura mniej licznych „nazwisk” tego typu (np. haplogrupy I2, I1, G2a, J, E, N) też jest inna w obu częściach Europy. Świadczy to odrębności ruchów migracyjnych w przeszłości, odmiennym pochodzeniu i izolacji pomiędzy wschodem i zachodem naszej części świata.
Moje własne naturalne „nazwisko” odziedziczone po ojcu (subklad haplogrupy G2a), częściej występujące na zachodzie Europy, pojawiło się na ziemiach dzisiejszej Polski albo w wyniku ekspansji celtyckiej (kultura lateńska) w IV w. p.n.e. , albo w wyniku średniowiecznej kolonizacji niemieckiej (średniowieczni Niemcy byli w dużej części – ok. 50%- potomkami zgermanizowanych Celtów). Mały odsetek nosicieli haplogrup R1b (15%) i G2a (1%) na ziemiach polskich, pokazuje jednak, że emigranci z zachodu nie byli tak liczni, by zdominować miejscową ludność i by mieć zasadniczy wpływ na struktury społeczno-gospodarcze i kulturę (m.in. język) tej części Europy. Powstała co prawda nowa kultura, nawiązująca do kultury Zachodu, ale rodzime elementy spowodowały, że nabrała ona cech swoistych (prof. Jerzy Kłoczowski nazwał nas Młodszą Europą). Z tego powodu do dziś obserwujemy znaczące różnice w rozwoju Polski (jak i innych krajów Europy Wschodniej) w stosunku do Europy Zachodniej, w powiązaniu ze zróżnicowaniem kulturowym i językowym (dominacja języków słowiańskich na wschodzie).
Inaczej było np. w przypadku USA. Tam emigranci z Zachodniej Europy zdominowali miejscową ludność (Native Americans), oraz potomków niewolników sprowadzonych z Afryki, przekształcając kraj w kopię Europy Zachodniej (głównie w oparciu o wzorce anglosaskie), na co wskazują struktury społeczno-gospodarcze, język i struktura nazwisk, zarówno tych wytworzonych przez kulturę (Jones, Newman, Williams, itd.), jak i tych które natura sama „wymyśliła” (R1b ok. 50%, G2a ok. 4%, a R1a tylko 6%). Przybywający do USA emigranci z Europy Wschodniej (Polacy, Rusini, Czesi, Żydzi) jedynie wtopili się w istniejące tu struktury, stworzone przez dominujących emigrantów z Europy Zachodniej (gł. Anglików, Niemców i Irlandczyków). Podobnie jak w nową kulturę Europy Wschodniej wtapiali się przybysze z Zachodu.
Struktura nazwisk genetycznych pozwala według mnie lepiej zrozumieć procesy zachodzące w przeszłości, jak również lepiej zrozumieć obecne struktury społeczno-gospodarcze powstałe w wyniku tych procesów. Myślę tu przede wszystkim o koncepcji procesów długiego trwania (longue durée), wypracowanej przez Fernanda Braudela z francuskiej szkoły historycznej Annales (pod jej wpływem byli również polscy historycy, np. Marian Małowist). Dlatego sądzę, że przy wyjaśnianiu wpływu procesów długiego trwania na obecną sytuacje społeczno-gospodarczą i kulturową, a przede wszystkim na jej zróżnicowanie, wiedza o haplogrupach, czyli liniach genealogicznych może odegrać bardzo ważną rolę.
Kwestii związanych z naturalnymi „nazwiskami” (haplogrupami) nie docenił jednak Jan Sowa, który w swojej książce pt. „Fantomowe ciało króla…” odwołuje się do koncepcji długiego trwania i nimi tłumaczy utrzymujące się zacofanie Europy Wschodniej (w tym Polski) w stosunku do Zachodu. Autor ten, co prawda, nawiązuje do zagadnienia haplogrup, nazywając haplogrupę R1a1 genetycznym wyznacznikiem Słowian, popełnia jednak błąd w określaniu jej zasięgu, co nie pozwala mu podjąć tego typu interpretacji (innych moich zastrzeżeń w stosunku do tej książki nie będę tu poruszał). J. Sowa sugeruje bowiem, że strefa znaczącego udziału haplogrupy R1a1 sięga aż po Ren. Tymczasem zachodnią granicą tego zjawiska jest wyraźnie Łaba i Soława w Niemczech, oraz Aniza w Austrii. Przebieg tej granicy jest więc zbieżny z przebiegiem granicy słowiańsko-germańskiej we wczesnym średniowieczu, pierwotną wschodnią granicą odrodzonego (frankijskiego) cesarstwa rzymskiego (i najdalszym zasięgiem starożytnego imperium rzymskiego w Środkowej Europie), linią podziału Europy na strefy gospodarcze według koncepcji dualizmu gospodarczego Europy w czasach nowożytnych (tzw. linia Łaby lub linia Lubecka-Triest), czy przebiegiem żelaznej kurtyny w latch1945-1989. Nawiązuje więc do tych wszystkich uwarunkowań, które zdaniem Jana Sowy stanowią do dnia dzisiejszego o zapóźnieniu Europy Wschodniej względem Zachodu. Nie chodzi mi jednak o podkreślanie tych minimalnych różnic genetycznych służących do wyznaczania haplogrup, ale o stojącymi za nimi wyraźnie różnymi liniami genealogicznymi, świadczącymi o odrębny pochodzeniu i izolacji ludności dwóch wspomnianych części Europy. To powinno dawać do myślenia. Wydaje się bowiem, że z odrębnym pochodzeniem wiążą się również odmienne drogi rozwojowe, odmienny rytm przekształceń i odmienne skutki jakie one przynoszą.
Wydaje się, że niepokój M. Napiórkowskiego wzbudziło także wykorzystywanie przeze mnie wiedzy wiązanej z wyznaczaniem typów antropologicznych. Co prawda, naziści również posługiwali się tymi koncepcjami, ale nie każdy kto się nimi posługuje jest nazistą. Wiedzę o typach rasowych wykorzystują, także dziś, badacze różnych dziedzin (np. archeologia, etnologia), w podobnym celu jak wykorzystuje się informacje o haplogrupach (by badać przeszłość społeczności ludzkich, związki pomiędzy tymi społecznościami oraz związki przeszłości z teraźniejszością). Moim zdaniem dla Preariosłowian charakterystycznym (najczęściej występującym) typem antopologicznym był typ subnordyczny (mogę się oczywiście mylić), opisany przez polskiego antropologa Jan Czekanowskiego. Nigdzie nie napisałem, że uważam go za lepszy od jakiegoś innego typu antropologicznego. Nie mógłby on być uważany za takowy również przez rasistów (i nie był), gdyż hołubili oni zasadom czystości rasowej. Naziści uważali Polaków za gorszy typ „aryjczyków” (nie mylić z Ariami), właśnie dlatego, że w Polsce przeważał typ subnordyczny (w terminologii niemieckiej Ostbaltische Rasse – rasa wschodniobałtycka).
W swoim tekście pisze o złożonej etnogenezie pra-Ariów (Preariosłowian), którzy moim zdaniem powstali ze zmieszania przybyszów ze wschodu (zapewne posiadających wiele cech fizycznych charakterystycznych dla Azjatów) z wcześniejszymi mieszkańcami Europy (którzy również byli mieszanego pochodzenia: paleolityczni zbieracze łowcy, neolityczni rolnicy, nie wspominając już o neandertalczykach, po których Europejczycy odziedziczyli kilka procent genów, w tym te odpowiadające za jasny kolor skóry). Sam Jan Czekanowski uważał typ subnordyczny za efekt zmieszania cech typu nordycznego i laponoidalnego. Typ subnordyczny mógłby by więc uznany za świadectwo mieszanego, a przez rasistów za mniej wartościowego, pochodzenia społeczności Ariów. Wiedza, którą przekazuję w moim tekście podważa więc sens rasistowskich koncepcji czystości rasy. Wszyscy jesteśmy mieszańcami, co nie znaczy jednak, że wszyscy jesteśmy tacy sami i że nie powinno się tej wiedzy wykorzystywać przy wyjaśnianiu różnych kwestii.
Zagadnienia dotyczące typów rasowych zostały 10 lat temu omówione w tygodniku „Przegląd”, a więc w czasopiśmie, które trudno kojarzyć z ideologią rasistowską. Redaktor Bronisław Tumiłowicz rozmawiał wtedy o tych zagadnieniach, w tym o typie subnordycznym i jego dominacji w Polsce, z naukowcami-antropologami, dr Elżbietą Arasimowicz, prof. Krzysztofem Borysławskim oraz dr hab. Barbarą Kwiatkowską:
Do ustalania pokrewieństwa ludów i ich etnogenezy wykorzystuje w moich analizach również inne cechy niż biologiczne, dyskutowane i wskazywane przez takie dyscypliny naukowe jak archeologia (kultury archeologiczne) czy językoznawstwo (grupy językowe). Wiedzę o haplogrupach i typach rasowych jest bardzo istotna, jednak o odrębności poszczególnych ludów (w tym Ariów i Słowian) świadczą przede wszystkim cechy kulturowe.
Dzięki wykorzystaniu wiedzy płynących ze starych i nowych źródeł naukowych odważyłem się postawić tezę, że Słowianie mieli wspólnych przodków z Ariami (nie mylić z nazistowskimi „aryjczykami”), a tych przodków nazwałem umownie pra-Ariami (choć obecni za bardziej stosowne uważam określenie Preariosłowianie). Świadczą o tym naturalne, wyznaczane przez genetyków, „nazwiska”. U Słowian i Bałtów dominuje „nazwisko” R1a z „przydomkiem” Z282, a u potomków Ariów to samo „nazwisko” z „przydomkiem” Z93. Nosiciele obu „przydomków” (czyli subklad – mutacji w ramach R1a) mieli wspólnego przodka, żyjącego ok. 5 tys. lat temu, podczas gdy nosiciele „nazwiska” R1b (Zachodnia Europa), mieli z nimi wspólnego przodka 20-30 tys. lat temu. To moim zdaniem bardzo istotna informacja. Dochodzą charakterystyczne podobieństwa kultur archeologicznych przodków Słowian (ceramiki sznurowej) i Ariów (Srubnaya, Sintaszta-Pietrowka i Andronowo), jak również cechy językowe (przynależność języków słowiańskich i indoirańskich do grupy Satem języków indoeropejskich, wzmocniona licznymi podobieństwami słownikowymi miedzy językami słowiańskimi i bałtyckimi a aryjskimi, czyli indoirańskimi). Cześć językoznawców jest również zdania, że drogi przodków Bałtosłowian i Ariów rozeszły się jakieś 5 tys. lat temu, a więc w tym samym czasie gdy rozeszły się drogi nosicieli „przydomków” (subklad) Z282 (przodkowie Słowian) i Z93 (przodkowie Ariów).
W kwestiach językowego pokrewieństwa Ariów i Słowian polecam przede wszystkim opinię znanego językoznawcy Zbigniewa Gołąba, profesora Uniwersytetu Chicagowskiego z książki pt. „O pochodzeniu Słowian w świetle faktów językowych”:
„Jeżeli chodzi o pierwszy rodzaj kontaktów [wczesnych – M.K.], jeszcze w obrębie praindoeuropejskiego obszaru dialektalnego, to nie ma wątpliwości co do pewnych powiązań praprzodków Słowian (Presłowian) z Praariami (Preariami) (…). Ta orientacja odzwierciedla się w starych leksykalnych związkach słowiańsko-aryjskich, szczególnie irańskich, które nie mogą być traktowane jako późniejsze zapożyczenia. Związki z Praariami uległy następnie rozluźnieniu, a wzmocniły się z Prabałtami (…), ale geograficzne ukierunkowanie językowych praprzodków Słowian ku granicom leśno-stepowym sprawiło, że ponownie zacieśnili swe związki z irańskim odgałęzieniem Ariów, przemierzających stepy pontyjskie”.
W innym miejscu Z. Gołąb dodaje:
„Taka proporcja [ważnych semantycznych sfer w ramach zgodności leksykalnych – M.K.] dowodzi istnienia niewątpliwie bliskich społecznych i kulturowych związków pomiędzy językowymi przodkami Słowian i Ariów czy Irańczyków. Czy związki te można interpretować w kategoriach jakiejś federacji, czy koligacji pomiędzy owymi plemionami – pozostaje sprawą dyskusyjną. W każdym razie znaczeniowa strona leksykalnych zgodności słowiańsko – (indo-)irańskich jest czymś uderzającym i w większym stopniu odzwierciedla kulturalną prehistorię Słowian w obrębie ludów indoeuropejskich, niż wynikałoby to z (młodszych?) odpowiedników (bałto-)słowiańsko-germańskich”.
A więc zdaniem prof. Gołąba, Presłowianie najpierw mieli związki z Preariami, a dopiero później weszli w związki z Prebałtami. Skoro używamy nazwy Bałtosłowianie, można moim zdaniem dla tej wcześniejszej wspólnot, poprzez analogię, używać określenia Ariosłowianie (a właściwiej Preariosłowianie).
Polecam również opracowanie autorstwa innych amerykańskich językoznawców (Ringe, Warnow, Tylor), w którym dowodzą, że w ramach rodziny indoeuropejskiej języki bałtosłowiańskie i indoirańskie są sobie najbliższe. I podają na to konkretne argument:
Biorąc te wszystkie kwestie pod uwagę, trudno mi zgodzić się z zarzutami, że staram się propagować wyższość rasową Polaków i innych Słowian nad mieszkańcami Europy Zachodniej. Ja jedynie wyjaśniam odrębną od zachodnioeuropejskiej etnogenezę Słowian, i wynikające z niej konsekwencje natury kulturowej, językowej, społeczno-gospodarczej i cywilizacyjnej. Fakt stawiania mi takich zarzutów, mogę tłumaczyć jedynie nieporozumieniami w interpretacjach moich tekstów, być może często uwarunkowanymi jakimiś dodatkowymi okolicznościami (sympatie polityczne, dogmatyzm naukowy, korzystanie z mało profesjonalnych omówień).
Z tych samych powodów, trudno mi zrozumieć dlaczego wrzuca się mnie do jednego worka z Bieszkiem, i innymi zwolennikami idei istnienie Wielkiej Lechii, czyli imperium słowiańskiego w starożytności. Nigdy nie stawiałem podobnej tezy, nie cytowałem Bieszka ani innych o podobnych poglądach. Wręcz przeciwnie. Uważam, że Europa Wschodnia (Międzymorze) bardzo długo była zapóźniona w stosunku do głównych centrów cywilizacji europejskiej, rozwijając się swoim własnym rytmem, i tworząc z czasem (czasy nowożytne) swoją własną, niewiele jak na razie znaczącą cywilizację. W tym zresztą widzę szanse naszej części Europy na przyszłość, gdyż swoją względną młodością, zyskuje atuty, których nie posiada już Europa Zachodnia. Europa Wschodnia ma moim zdaniem szanse by stać kolejnym centrum, kolejnym etapem rozwoju, w sztafecie cywilizacji europejskiej: od Grecji, przez Rzym i Europę Zachodnią, właśnie po Europę Wschodnią. O kryzysie duchowym zachodu alarmują nas już od 100 lat różni autorzy, od Oswalda Spenglera („Zmierz Zachodu”), po Marcina Króla („Europa w obliczu końca”).
W omawianym artykule jedyni dotykam tego zagadnienia. Zachęcam natomiast do lektury mojej książki, „Ariowie, Słowianie, Polacy. Pradawne dziedzictwo Międzymorza”, gdzie dokładnie wyjaśniam te kwestie. Mój tekst omawiany przez M. Napiórkowskiego jest jednym z jej rozdziałów.
M. Napiórkowski zarzuca mi również, że pomijam innych autorów i powołuje się jedynie na Anatole Klyosova. Dodatkowo doszukuje się jakichś moich manipulacji, gdyż używam zanglicyzowanej formy nazwiska tego rosyjsko-amerykańskiego badacza. M. Napiórkowski najwyraźniej nie wie, że ów badacz właśnie w ten sposób podpisywał swoje angielskojęzyczne artykuły naukowe. Nie chciałbym wchodzi w rolę adwokata Anatole Klyosov, ale to bardzo utytułowany biochemik, od 1989 r. mieszkający w Stanach Zjednoczonych (pracował między innymi 8 lat na Harvardzie), i takiej pisowni swojego nazwiska – zgodnego z ogólnie przyjętą transkrypcją –używa poza Rosją. Tu artykuł ze Spiegla (2010 r.) na jego temat (niestety po niemiecku) [link].
Niemniej cytowani przez M. Napiórkowskiego recenzenci z blogów „Sigillum Authenticum” i „Se czytam” nazywają go rosyjskim szamanem i pseudonaukowcem, bez wspominania o jego amerykańskiej karierze, i tym najwyraźniej zasugerował się M. Napiórkowski.
W moim artykule powołuję się na informacje zaczerpnięte w dwóch naukowych tekstów Anatole Klyosova. Innych zresztą nie znam. Zacytowałem je również w moim naukowym eseju „Europejski układ centrum-peryferia z perspektywy badań genetycznych” (Obóz, 55, 2016), który powstawał równolegle:
A. Klyosovowi poświęciłem dużo miejsca, gdyż swój własny tekst pisałem tuż po lekturze jego artykułów, w których zaproponował kilka interesujących pomysłów (hipotez). Po pierwsze to nazwa „Arainowie” dla nosicieli haplogrupy R1a (na podobnej zasadzie proponuje on nazywać także nosicieli innych haplogrup Y-dna), po drugie to hipoteza przybycia znaczniej części przodków Europejczyków przez Cieśninę Gibraltarską, po trzecie hipoteza, że tzw. Arbinowie (nosiciele haplogrupy R1b) mogli początkowo posługiwać się mową zbliżoną do języków ałtajskich. Ponieważ w literaturze nie spotkałem się wcześniej z tymi propozycjami, wypadało wspomnieć o ich autorze. Nie traktuje jednak artykułów Anatole Klyosova jak prawd objawionych, a pewne proponowane przez niego interpretacje zostały przeze mnie odrzucone, właśnie w tekście omawianym przez M. Napiórkowskiego (np. ten, że główna fala nosicieli haplogrupy R1a dotarła do Europy przez Azje Mniejszą i Bałkany, lub ten, że nosiciele haplogrupy R1a byli pierwotnymi użytkownikami języka praindoeropejskiego). Niemniej z biegiem czasu, gdy usłyszałem o innych (pozanaukowych) polach działalności A. Klyosova muszę przyznać, że uwypuklenie jego nazwiska bez wspominania innych badaczy, było rozwiązaniem mało fortunnym. Mogło sugerować jakąś szczególną fascynacją jego poglądami (także tymi pozanaukowymi), choć na moją korzyść przemawia fakt, że ograniczyłem się jedynie do wskazania trzech tylko, interesujących moim zdaniem, pomysłów (hipotez) autorstwa A. Klyosova.
Istnieje natomiast obszerna literatura z zakresu genetyki, archeologii, językoznawstwa, etnologiczna, prehistorii dotycząca zagadnienie etnogenezy Słowian i ich powiązań z innymi grupami kulturowymi (o kilku z nich wspomniałem powyżej). Trudno je wszystkie wymieniać nawet w pracy naukowej, a co dopiero w publicystycznej (a taki właśnie charakter miał mój tekst). Są one powszechnie znane i dyskutowane, więc nie widziałem potrzeby wspominania o nich w tekście publicystycznym. Można je łatwo odnaleźć, nawet w Internecie, na stronach wydawnictw naukowych, choć do ich zrozumienia i interpretacji potrzebne są podstawowe wiadomości z zakresu genetyki, prehistorii, językoznawstwa czy archeologii. Niektóre z tych prac, na równi z dwoma wspomnianymi artykułami A. Klyosova, cytowałem, pisząc moje naukowe teksty dotyczące spraw związanych z genealogią genetyczną.
Wydaje mi się, że przy ocenie moich tekstów dochodzi jeszcze jeden element, który tak łatwo pozwala wielu komentatorom zarzucać mi „turbolechityzm” czy rasizm. Bardzo wielu z nich stosują wymiennie moje nazwisko z tytułem prasowym „Najwyższy Czas!”. Raz piszą, że napisał Kowalski, raz, że „Najwyższy Czas!”. Tak jakbym był tożsamy z tym tygodnikiem, a ten tygodnik ze mną. Moje poglądy oceniają po okładce, i dosłownie (proszę zobaczyć okładkę numeru, w który ukazał sie mój artykuł „Polacy potomkami Ariów” – NCZAS 37-38, 2016) i w przenośni (prasa prawicowa). Utożsamili mnie z pewnym ruchem politycznym i wyobrażeniami o jego ideologii, zakładając że moje poglądy muszą być z nimi tożsame. Mnie, co prawda, nie wydaje się, by ludzie tworzący „Najwyższy Czas!” byli rasistami i „turbolechitami”. Odnoszę jednak wrażenie, że w pewnych kręgach takie przeświadczenie najwyraźniej istnieje. Dla nich prawica nie tylko z gruntu jest zła, ale jest zła także dlatego, że jest rasistowska a ostatnio także „turbolechicka”. A więc taki sam musze być również ja, skoro swoje teksty publikuję w prasie prawicowej.
Na zakończenie, dla przeciwwagi, opinia z blogu p. Białczyńskiego (przez wielu uważanego za lidera jednego z „turbosłowiańskich” środowisk), autorstwa Dragomiry, będący krytyką moich poglądów z perspektywy wielkolechickiej (sam p. Białczyński też się do tej krytyki przyłącza):
„Artykuł i książka, której jest promocją, są próbą przejęcia narracji historycznej i politycznej. Nie pierwszą. W sieci historia od dawna to robi. Inteligentniejsi i bardziej zorientowani rozumieją, że tego nie da się zatrzymać. Odkrycia genetyki i archeologii zmienią historię, a jak historię to i politykę. Dlatego próbują przejmować narrację.
Ten artykuł to też podpucha aby Turboslowianie kupowali i promowali tą gazetę. Nie dajmy się nabrać. Olejmy ich i dalej róbmy swoje. Informujemy jak najwięcej ludzi jaka jest prawda historyczna”.
Polecam też inne zamieszczone tam wypowiedzi na temat moich tekstów, szczególnie „myśli” Adama Smolińskiego, który zarzuca mi m.in. hołubienie Zachodowi:
A więc dla ”Turbosłowian” jestem ich przeciwnikiem, odbierającym im argumenty, a dodatkowo widzącym w Słowiańszczyźnie (Europie Wschodniej) jedynie kontynuację i rozwinięcie cywilizacji Zachodu.
Mam nadzieję, że te opinie – jako przeciwwaga dla opinii krytyków „Turbosłowian” – ułatwią niektórym spojrzeć na moje poglądy z innej perspektywy. Mnie nie chodzi bowiem o dowodzenie rasowej czy kulturowej wyższości Słowian czy ich wielkiego znaczenia w przeszłości, ale o pokazanie, że Europa Wschodnia (Międzymorze), z uwagi na swoja młodość i odrębność, może być kontynuacją i twórczym rozwinięciem osiągnięć cywilizacji europejskiej oraz stać się jej głównym centrum. Na tej samej zasadzie, jak starożytny Rzym kontynuował i rozwijał tradycje cywilizacji helleńskiej. Te kwestie też są z pewnością dyskusyjne, wielu by zapewne z nimi polemizowało, ja jednak muszę się tłumaczyć z poglądów, które z tymi sprawami nie mają żadnego związku.
Informacje o autorze:
Dr hab. Mariusz Kowalski, prof. IGiPZ PAN
Geograf, badacz zjawisk i procesów demograficznych, społeczno-gospodarczych i politycznych, pracownik Instytutu Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN oraz wykładowca Studium Europy Wschodniej, Wydziału Orientalistycznego UW