Studia humanistyczne nie dają zawodu? I całe szczęście! Rynek pracy przyszłości coraz mniej będzie potrzebował „zawodowców”, a coraz więcej „ludzi dobrze wykształconych”.
Ta zmiana jest szczególnie korzystna dla humanistów, bo to ludzie (jako użytkownicy, konsumenci, klienci…) pozostają najstabilniejszym punktem odniesienia w zmieniającym się w zawrotnym tempie świecie.
Dobrze zaprojektowane budynki, maszyny czy instytucje uwzględniają fakt, że ich użytkownikami będą ludzie: poddani pewnym prawom psychicznym i społecznym, wychowani w określonej kulturze. Specjalistami w tym zakresie są humaniści. Bez nich społeczeństwo skazane byłoby na źle zaprojektowany świat.
Ilekroć inżynier czy informatyk wymyślają coś nowego – stwarzają miejsca pracy dla trzech humanistów. Roboty dla nas nie zabraknie!
Sporo się wydarzyło przy okazji poprzedniego postu o pożytkach z humanistyki. Było podawanie dalej, polubienia i komentarze, a nawet trochę hejtu (zobacz P.S. na końcu tego tekstu).
Dominowały jednak wątpliwości dotyczące relacji między humanistami i rynkiem pracy.
Zatem dziś to samo, co ostatnio (Opłaca się zostać humanistą, opłaca się zatrudnić humanistę), ale z nieco innej strony.
Na samym początku chciałbym jednak raz jeszcze powtórzyć, że zachęcając humanistów do „mówienia językiem rynku” w żadnym wypadku nie namawiam do uznania go za język jedyny czy w jakikolwiek sposób uprzywilejowany! Ujmując rzecz w formie antropologicznej przypowieści: mówmy językiem rynku tak samo, jak mówimy językiem agory, studni czy gościńca. Uczmy się rozumieć i kupców, i polityków, przemawiajmy tak, by z zainteresowaniem słuchali nas spragnieni wędrowcy.
A teraz do rzeczy!
Filozofia jako zawód i powołanie
Czy warto studiować filozofię? Co można robić po kulturoznawstwie? Gdzie można pracować po socjologii?
Po publikacji poprzedniego tekstu o humanistach i rynku pojawiło się wiele głosów, że socjolożka albo kulturoznawca to nie zawód; że studia humanistyczne w ogóle zawodów nie dają, albo – z drugiej strony – że pracodawcy filozofów zatrudniać nie chcą.
Zgadzam się w pełni z tymi wypowiedziami! Ale wnioski, jakie proponuję z nich wyciągnąć, wcale nie są dla humanistów smutne. Pracodawcy faktycznie nie szukają filozofów, ale absolwenci filozofii nie są wcale filozofami!
Podobnie jak absolwenci naszych studiów w Instytucie Kultury Polskiej nie będą kulturoznawcami (chyba, że zostaną na uczelni). Będą za to, na przykład, sprzedawcami, specjalistami od mediów społecznościowych, autorami błyskotliwych strategii reklamowych itp.
Krytycy mają więc słuszność powiadając, że studia humanistyczne nie dają zawodu. Może jednak błąd kryje się w samej koncepcji, że tym, czego najbardziej potrzebują absolwenci, jest właśnie zawód? Praca i zawód to dziś coraz częściej dwie różne sprawy. Związek miedzy studiami a wykonywanymi w życiu zadaniami ulega we współczesnym społeczeństwie przemianie. Przemianie, jak postaram się pokazać, korzystnej właśnie dla humanistów.
Fejsbukologia, twitteroznawstwo
Nasze otoczenie zmienia się zbyt szybko, by zestawy niezbędnych kompetencji i zadań społecznych łączyły się w trwałe zespoły, które od pokoleń umownie nazywamy „zawodami”.
Jakie studia należy dziś skończyć, żeby skutecznie zarządzać fanpagem na Facebooku? Albo reprezentować organizację pozarządową na Twitterze? Albo prowadzić bloga? Przecież uniwersytety nie oferują fejsbukologii ani twitteroznawstwa. (A jeśli zaoferują, to strzeżcie się! Pomyślcie tylko, gdzie dziś byliby ci, którzy by 8 lat temu wybrali „MySpace stosowany” albo „naszoklasoznawstwo”!)
Nasze otoczenie zmienia się zbyt szybko, by zestawy niezbędnych kompetencji i zadań społecznych łączyły się w trwałe zespoły, które od pokoleń umownie nazywamy „zawodami”.
To właśnie dlatego utożsamienie studiów i zawodu jest w dzisiejszych czasach coraz częściej fikcją. W zmieniającym się świecie coraz mniej potrzeba zawodowców, a coraz więcej ludzi dobrze wykształconych (albo może po prostu mądrych?). Jeśli więc sugeruję, że szanse humanistów na rynku pracy będą w przyszłości rosły, to nie dlatego, żeby „filozofka”, „kulturoznawczyni” czy „historyk sztuki” miały być zawodami przyszłości, lecz właśnie dlatego, że wszystko wskazuje na to, że stopniowo odchodzić będziemy od jednoznacznych kategoryzacji zawodowych na rzecz poszukiwania konkretnych kompetencji.
Jakich kompetencji uczymy?
Tradycyjne, „etosowe” wartości humanistyki (dialog, rozumienie, nawet umiłowanie piękna) nie są więc w perspektywie rynkowej zbiorem ładnie brzmiących frazesów, lecz konkretnym kapitałem, z którym absolwent naszych studiów wychodzi do pracodawcy. I zajmuje miejsce na samym szczycie „odwróconej piramidy technologii”!
I tu, oczywiście, pojawiają się pytania. Czy umiejętności, których uczymy na kierunkach humanistycznych, faktycznie są takie przydatne? (Jeśli założymy, że przydatność może być jednym z wielu kryteriów (d)oceniania humanistyki.) Przecież na portalach z ogłoszeniami o pracę dominują oferty dotyczące szeroko rozumianych nowych mediów i nowych technologii. Czyli pewnie chodzi o inżynierów i informatyków…
Błąd!
Spójrzmy nie tylko na etykiety, ale na to, co się za nimi kryje! A przede wszystkim spróbujmy przewidzieć kierunek zmian. Przecież dzisiejsi maturzyści na ów osławiony „rynek pracy” wejdą dopiero za kilka lat!
Otóż dwadzieścia lat temu niemal każda praca związana z komputerami wymagała pewnego zakresu umiejętności hardware’owych. Jeszcze dziesięć lat temu do większości zadań niezbędna była przynajmniej elementarna znajomość języków programowania. Dziś, dzięki lawinowemu rozwojowi specjalistycznych narzędzi, użytkownik nie musi się martwić tym, jak działa sprzęt, ani nawet jak napisany jest program, z którego korzysta.
Można więc powiedzieć, że nowe technologie tworzą dziś rodzaj „odwróconej piramidy”.
Programiści stanowią tylko niewielką część niezwykle bogatego świata IT, „sprzętowcy” zaledwie tyci ułamek. W skutecznym prowadzeniu portalu informacyjnego, bloga czy fanpage’a na Facebooku bardziej przydadzą się kompetencje humanisty niż informatyka. Oczywiście ktoś musiał najpierw zaprojektować komputer, a kto inny – napisać oprogramowanie. Można się jednak spodziewać, że na jednego specjalistę-elektronika rynek pracy potrzebował będzie pięciu specjalistów-informatyków i pięciuset mądrych ludzi z szerokim wykształceniem, którzy tworzyć będą treść i wchodzić w dialog z użytkownikami.
Humanista – historyk, filozof, filolog – uczy się rozumieć innych i przyjmować ich punkt widzenia, cechuje go umiejętność samodzielnego i twórczego myślenia, wysoka kultura słowa mówionego i pisanego, a także – coraz ważniejsza w dzisiejszym świecie – wysoka wrażliwość estetyczna, wyczucie konwencji itd. Wszystko to sprawia, że humanista jest doskonałym pracownikiem wszędzie tam, gdzie kluczowa jest interakcja i komunikacja z drugim człowiekiem. Tradycyjne, „etosowe” wartości humanistyki (dialog, rozumienie, nawet umiłowanie piękna) nie są więc w perspektywie rynkowej zbiorem ładnie brzmiących frazesów, lecz konkretnym kapitałem, z którym absolwent naszych studiów wychodzi do pracodawcy. I zajmuje miejsce na samym szczycie „odwróconej piramidy technologii”!
Twarde narzędzia
Humanista, rozumiejąc kulturę, dostrzega w niej jak gdyby szereg suwaków, którymi może – przy użyciu konkretnych technik i w ściśle określonym zakresie – manipulować.
Jedna z czytelniczek zawodowo zajmująca się rekrutacją słusznie zwróciła jednak uwagę, że umiejętność współpracy, dialogu czy kultura słowa to wszystko tzw. „kompetencje miękkie”. A pracodawcy szukają pracowników, którzy mają także konkretne, „twarde” umiejętności.
Czy studia humanistyczne dostarczają dziś takich narzędzi?
Uważam, że tak. Oprócz opisanych wyżej kompetencji (czy wręcz postaw), humanista wynosi ze studiów szereg konkretnych umiejętności. Wydają się one niewidoczne czy „miękkie” tylko dlatego, że zwykle nie myślimy o nich jako o praktycznych narzędziach zmieniania świata.
A tymczasem ludzkie życie zorganizowane jest przez kulturowe wzorce i normy. Humanista, rozumiejąc kulturę, dostrzega w niej jak gdyby szereg suwaków, którymi może – przy użyciu konkretnych technik i w ściśle określonym zakresie – manipulować.
Przykłady z własnego podwórka.
Po ukończeniu zajęć z antropologii kultury studenci potrafią przeprojektować przestrzeń kawiarni na bardziej dospołeczną (sprzyjającą interakcjom międzyludzkim). Wykorzystują w tym celu konkretne modele teoretyczne i narzędzia oparte na badaniach empirycznych.
Słuchacze mojego wykładu z filozofii kultury dowiadują się, jak zanalizować repertuar semiotyczny (system znaków) wykorzystywany w komunikacji danej marki. Potrafią go udoskonalić, wychwycić potencjalne błędy, zweryfikować jego zgodność z symboliką grupy społecznej, do której ma trafiać (zob. np. Jak wykorzystać kulturowe znaczenie liczb w komunikacji marki).
Antropologia pamięci dostarcza narzędzi do udoskonalania nie tylko muzeów i podręczników szkolnych. Swoją pamięć zbiorową wpisaną w przestrzeń, procedury, sposoby posługiwania się ciałem (np. dress code), socjolekt (np. żargon), a nawet swoje legendy miejskie mają też np. korporacje. Od skuteczności jej mechanizmów zależy zachowanie ciągłości realizacji zadań pomimo rotacji kadry. Z kolei pamięć korporacyjna o zbyt dużej bezwładności może stać się balastem nie do udźwignięcia w okresie wymagającym adaptacji i szybkich przemian.
Podobne przykłady nietrudno jest mnożyć! Jestem pewien, że socjologowie, historycy, orientaliści czy filolodzy tego rodzaju „twardych” narzędzi wymieniliby dziesiątki!
Z pewnego punktu widzenia humanistę można więc postrzegać jako inżyniera od ludzi. W tej metaforze nie chodzi jednak, w żadnym razie, o to, by humanistykę zawężać czy redukować do zespołu sprytnych sztuczek i praktyk. Jest dokładnie odwrotnie! W pewnym – niestety bardzo ograniczonym – zakresie możemy jako humaniści naprawiać świat właśnie dlatego, że pojedyncze konkretne techniki znajdują ugruntowanie w szerokiej, bardzo ogólnej wiedzy o naturze ludzkiej.
Jeżeli to wciąż brzmi abstrakcyjnie – rzućmy okiem na przykład.
Humanisto – daj się wezwać na ratunek!
Ludzkie zapominanie i błądzenie, legendy miejskie i mity, nawet ludzka agresja są przedmiotem naszego namysłu na studiach humanistycznych.
Bywam ostatnio w pewnej wielkiej państwowej Instytucji zarządzanej solidarnie przez Ekspertów i Ekonomistów. Eksperci wykonują swoją robotę tak dobrze, jak tylko potrafią. Ekonomiści dbają, by wszystko mieściło się w budżecie.
Tymczasem już po pierwszym kwadransie w Instytucji widziałem, że niezbyt dobrze się tam dzieje. Otumanieni klienci z mętnym wzrokiem snuli po korytarzach, bez końca czekając na coś, szukając czegoś, nie wiedząc, gdzie mają się teraz udać. Byli całkowicie zagubieni zarówno w plątaninie korytarzy, jak i wśród gąszczu niezrozumiałych procedur (nie wiedzieli, co ich czeka ani kiedy).
Może to objaw zawodowej pychy, może sporo w tym przesady, ale od momentu przekroczenia progu Instytucji nieustannie mam poczucie, że tak łatwo i tak wiele można by w niej poprawić. Może na przykład klienci powinni dostać mapki, na których w pierwszym gabinecie Ekspert narysowałby im, gdzie po kolei mają się teraz udać? Może ktoś powinien przeanalizować, gdzie i kiedy gromadzą się największe tłumy?
To nie wina Ekspertów i Ekonomistów! Oni naprawdę się starają! Po prostu nikt nie pomyślał, że w Instytucji klientami są ludzie. Ludzie, którzy zapominają, co im się powiedziało, którzy podejmują błędne decyzje, którzy mają określony limit cierpliwości, a po jego przekroczeniu rozpoczynają łańcuchową reakcję frustracji i agresji.
Ludzkie zapominanie i błądzenie, legendy miejskie i mity, nawet ludzka agresja są przedmiotem naszego namysłu na studiach humanistycznych. Wszystko to elementy tego, co socjolog Florian Znaniecki nazywał „współczynnikiem humanistycznym”. Świat tylko w teorii składa się z ulic, budynków, stołów i komputerów. W społecznej praktyce wypełniają go ulice, którymi chodzą ludzie, budynki zamieszkiwane przez ludzi, stworzone dla ludzi stoły i używane przez nich komputery.
Nie kształcąc i nie zatrudniając humanistów, skazujemy się na źle zaprojektowany świat.
Inżynierowie wszystkich specjalizacji – łączcie się!
Sądzę więc, że miejsce dla humanistów znajdzie się zarówno na poziomie projektowania świata, jak i na etapie tworzenia treści i interakcji z użytkownikiem.
Oczywiście, co słusznie wypominali czytelnicy poprzedniego posta, socjolodzy i filozofowie niewiele dziś znaczą bez inżynierów czy informatyczek. Z najbardziej nawet wrażliwego humanistycznie projektu maszyny czy budynku niewielki będzie pożytek, jeśli nie będzie on wykonalny w świetle dostępnych technologii, materiałów itp.
W całym tym podkreślaniu znaczenia humanistów nie chodzi mi więc – w żadnym razie – o deprecjonowanie nauk ścisłych i technicznych. Chodzi o to, by w miejsce przeciwstawnych światów „inżynierów” i „humanów” dostrzec jedną rzeczywistość, w której to ludzie odwiedzają instytucje, zamieszkują budynki i korzystają z maszyn.
Koledzy „ścisłowcy”, koledzy „techniczni”, koledzy „lekarze” i „ekonomiści” – pomyślcie o nas, „humanach”, jako o inżynierach od ludzi.
W czym możemy Wam pomóc?
P.S. Miejsce humanisty wg Wykopowiczów
I jeszcze smutne świadectwo negatywnego postrzegania humanistów w społeczeństwie…
Pamiętajmy, że zaniedbując budowę mocnych fundamentów kulturowych skazujemy się nie tylko na źle zaprojektowany świat, ale też na społeczeństwo trolli!
(Dzięki p. Agnieszce za donos!)
Normalnie całą drogę do banku się śmiałem…